Pozostajemy na blogu w klimacie serialowym. Dziś słów kilka o "Jessice Jones".
Muszę się przyznać, że zanim usłyszałam o tym, że będzie serial o tej bohaterce, nie miałam pojęcia, że ona istnieje więc musiałam się nieco dokształcić, po czym stwierdziłam, że z tego faktycznie może być dobry serial. W skrócie: Jessica jest bardzo, bardzo silna i ma agencję detektywistyczną oraz zespół stresu pourazowego, jej dawny prześladowca powraca, a fabuła serialu skupia się głównie na próbach dorwania go.
Zauważyłam ostatnio, dobra po obejrzeniu "Mr.Robot" i serialu, o którym właśnie piszę, że chyba wolę takie produkcje, w których jeden odcinek to jedna akcja. Wiecie dlaczego? Bo jak bohaterka w jednym z pierwszych odcinków planuje, że dorwie tego złego, a do końca sezonu zostało 8 odcinków, to wiadomo, że go nie złapie. I będzie próbowała i próbowała. Nie żeby nie było to ciekawe, ale Jessica jest dużo lepsza w planowaniu niż w wykonywaniu. Ona chyba po prostu najlepiej sprawdziłaby się w improwizacji, bo plany ją za bardzo ograniczają.
Jako postać Jessica jest bardzo ciekawa. To nie jest bohaterka i to nie dlatego, że nie mogłaby nią być, ale dlatego, że nie chce i nie chce się oszukiwać. Poza tym wiele można o niej powiedzieć, ale nie to, że jest sympatyczna, ale to wcale nie przeszkadza jej lubić. Ani to, że momentami jest po prostu straszna. Chociaż w zasadzie stara się wszystkich ochronić, o ile może. Z jednej strony nie ma w sumie wątpliwości, że ona jest tą dobrą, ale z drugiej Jess wymyka się jednoznacznym ocenom moralnym. A przynajmniej ja mam takie wrażenie, że nie jest to takie oczywiste jak się wydaje. Szczególnie jak analizuje się jej poszczególne poczynania, można zacząć wątpić. Jedna rzecz nie pozostawia wątpliwości- Krysten Ritter nie gra Jess tylko nią po prostu jest i wychodzi jej to świetnie.
Przeciwnika i prześladowcę Jess- Killgrava- gra David Tennant (mój ulubiony 10 Doctor). On był drugim powodem dlaczego serial obejrzałam, pierwszym był sam fakt, że to ze świata Marvela. Wspominałam o Doktorze, ale gdyby porównywać rolę z tego serialu do innego występu Tennanta to najbliżej zdecydowanie jest Barty Crouch Jr. z 4 części "Harrego Pottera". Killgrave nie należy do takiego typu złola, jak na przykład Loki- w sumie to wszyscy go polubili, choć nie powinni, Killgrava nie da się lubić, nawet biorąc pod uwagę, że to David. Nie jest to też Wilson Fisk z "Daredevila", którego jakąś ludzką stronę było dane nam poznać. W wypadku przeciwnika Jess nie mamy nawet tego, Killgrave jest zły do szpiku kości i bez wyjątków. Prawie, jest jeden potwierdzający regułę. Muszę się jednak do czegoś przyznać: cały czas gdzieś w mojej głowie pojawiała się taka myśl, że w sumie to oni mogliby jednak być razem i byłoby to ciekawe gdyby serial się tak skończył. Choć totalnie niemożliwe, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności.
Miałam lekki problem w trakcie oglądania, w którymś momencie pogubiłam się w motywach i powodach poszczególnych działań bohaterki. Nie było to dobre uczucie, bo i działania Jess często wykraczały poza granice prawa. A człowiek chce jednak wiedzieć, czemu bohater nagina prawo. Czy to będzie zemsta, inne pobudki osobiste, większa zemsta, próba ochronienia kogoś, wyciągnięcia zeznań, cokolwiek, byle tylko wiedzieć dlaczego. Uwaga może być spoiler, przejdź do następnego akapitu. Generalnie zakończenie było zabawne. To znaczy nieprawdopodobnie proste w porównaniu z działaniami, które do niego prowadziły. Kontrast robi wrażenie, tylko nie jestem jeszcze pewna czy to było czy nie było dobre.
"Jessica Jones" urzeka chyba jednak najbardziej drugim planem. Tam jest naprawdę ciekawie. Zarówno sami bohaterowie jak i ich historie, ale także jakość wykonania jest naprawdę dobra. Pani adwokat, jej żona i kochanka; sąsiedzi Jess i grupa wsparcia; przyjaciółka Jess- Trish- myślałam, że będzie to taka głupiutka postać, a okazała się o wiele więcej niż pożyteczna, okazała się kochana; ciekawy też był policjant, chociaż on od początku wydawał się podejrzany, bo to było zbyt piękne, aby było prawdziwe, zastanawiam się czy on jeszcze powróci, a jeśli tak o jak. I chyba najważniejsza z postaci drugoplanowych czyli Luck Cage. Jego relacja z Jess jest bardzo skomplikowana, ale intensywna. A generalnie to zostałam totalnie przekupiona jak w ostatnim odcinku pojawiła się Clarie, czyli pielęgniarka Daredevila. Taki opis bardzo upraszcza jej rolę, ale najważniejsze, że się pojawiła.
Serial trzyma poziom "Daredevila", tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie jest taki zapierający dech w piersiach. Mi osobiście jednak bardziej podobał się ten pierwszy. Jednak w czasie oglądania historii Jess odkryłam, że fioletowe światło wygląda cudownie, a w życiu bym nie pomyślała, że może być takie piękne. Muzyka w serialu też jest dobra, szczególnie w sekwencji początkowej, choć ona sama choć fajna, to nie jest otwarciem "Daredevila".
W "Jessice" była jedna scena, gdy rodzice przypadkowej ofiary zamachów na NY, związanych oczywiście z działalnością Avengersów próbują się na niej mścić. Delikatnie mówiąc Jess nie daje się zastraszyć, ale chodzi o to, że twórcy zauważyli problem, który widzowie widzieli już od dawna- ktoś musi ponieść jakieś konsekwencje. I trochę to podobne zagranie jak w "Ant-Manie" z pytaniem czemu nie dzwonimy po Avengersów, w tym sensie, że to odpowiedź na spostrzeżenia widowni.
Zostając w temacie Marvela i nawiązań, to od samego rana ta środa jest cudowna, bo jak tylko się obudziłam to zobaczyłam zwiastun nowego "Kapitana Ameryki" i on sam także jest cudowny.
LOVE, M
W sumie brzmi całkiem spoko, trochę psychologicznie i trochę kryminalnie. Szkoda, że na tę chwilę nie wetknę nawet połowy serialu w "grafik" :C
OdpowiedzUsuńKLIK
Znowu kusisz kolejnym serialem :D
OdpowiedzUsuńJak ja bym chciała mieć czas na obejrzenie go :)
A zostało mi jeszcze kilka niedokończonych seriali :)
nie mam teraz za bardzo czasu na seriale ale pomysle o nim, lubie takie z lekka nuta tajemniczosci i kryminalistyki :D/Karolina
OdpowiedzUsuń