Od czasu mojej niezbyt udanej próby zrobienia makaroników posty z kategorii Miam (miało być Mniam, ale widać jak to pisałam, byłam głodna i pożarłam jedną literkę), choć wcześniej też nie było ich zbyt wielu, przestały się pokazywać. Kontynuując jednak tradycję znów piszę o czymś co nie wyszło zbyt dobrze.
O spróbowaniu jadalnych kasztanów myślałam od czasu, gdy usłyszałam o nich w bajce "Szeregowiec Dolot", ale nieszczególnie dążyłam do spełnienia tego "marzenia". Aż do wczoraj, gdy mama wróciła z zakupów z torebką jadalnych kasztanów. Chciałam zabrać się za ich pieczenie od razu, ale miały być specjalnym, niedzielnym deserem.
Przygotowanie i obróbka to żadna filozofia, wystarczy je naciąć i upiec. Niestety efekt nie był tak fenomenalny jak się spodziewałam. Podobno miały smakować nieco jak migdały, orzechy nerkowca albo słodkie ziemniaki. I faktycznie najbliżej było im do tych ostatnich, ale niestety z jakimś nieprzyjemnym mącznym posmakiem i były średnio słodkie.
Z następną próbą zjedzenia kasztanów poczekam chyba do czasu, aż wybiorę się do Francji, tam są podobno najlepsze.
Trzymajcie się, M
Jakoś mnie nie kuszą :)
OdpowiedzUsuńA to nie będę sobie zawracać głowy ich robieniem :)
OdpowiedzUsuńOne tak mniej więcej smakują jak opisałaś. Co prawda jadłem w Polsce pieczone przy monciaku w Sopocie, ale mniej więcej tak smakowały. Czekam na dalsze posty z stylu miam (mniam), bo kocham gotować :D
OdpowiedzUsuńNie jadłam... Świetny pościk laurie-blogg.blogspot.com
OdpowiedzUsuń