Jeśli po wtorkowym tekście spodziewaliście się, że dziś napiszę coś o "Koriolanie" to mieliście rację! Ale nie będzie to recenzja, bo nie czuję się na tyle kompetentna aby napisać coś tak ambitnego. Raczej zbiór przeżyć, myśli i skojarzeń jakie napłynęły mi do głowy w trakcie i po spektaklu.
Powinnam napisać coś o czym ta sztuka jest, ale trudno byłoby ująć to w kilku zdaniach. Pomaga Wikipedia, tylko uważajcie, bo opis na stronie zdradza zakończenie.
Po pierwsze, oczywistym jest, że poszłam na sztukę dla Toma Hiddlestona, wszelkie wątpliwości rozwiewa wtorkowy wpis. Wydaje mi się, że większość widowni poszła na tę retransmisję po prostu ucieszyć oczy, bo jakieś 98% były to kobiety. Nie żeby było w tym coś złego, przecież ja też tam dlatego poszłam. I wydaje mi się, że widownia była absolutnie zachwycona tym co widziała. Ja była na pewno. Zrobiłam ten niesamowicie długi wstęp tylko po to, aby zaznaczyć, że Tom przez jakąś 1/3 lub 1/4 spektaklu ma albo zeszklone oczy albo po prostu płacze. Ale jak on to robi, od razu ma się ochotę płakać razem z nim. I naprawdę martwiłam się o jego głos, bo całkiem często go podnosił. Generalnie to był po prostu cudowny. Oprócz jednego momentu, który chyba niezamierzenie wypadł dość komicznie, generalnie było parę takich niby zabawnych momentów, ale zupełnie niepotrzebnie zostały one rozegrane w takiej konwencji, bo zupełnie nie pasowały i trochę burzyły odbiór całości, ale scena o której chcę napisać to walka pomiędzy głównym bohaterem, a Aufidiuszem. Wypada bardzo, bardzo sztucznie i na niby. Być może w teatrze, na żywo tak nie było tego widać, ale na nagraniu bardzo. Teraz słyszę głos z porannego wykładu" aktorzy nie muszę się naprawdę bić na scenie, aby odegrać bójkę". Ja też nie chciałam, aby oni się bili naprawdę, ale wyglądało to za bardzo "nie na prawdę". Ale poza tym sceny tych bohaterów razem wypadają najlepiej.
W życiu nie napiszę merytorycznej recenzji czy opisu czegoś co mi się podoba, bo tylko się potrafię tym zachwycać.
W pewnym momencie sztuki bardzo wyraźnie widać jak kamera zjeżdża pomiędzy aktorów, trochę to odziera przedstawienie z magii. W sumie jakby za mało było tego, że to i tak była retransmisja. Oczywistą oczywistością jest to, że stopień przeżywania na żywo i w kinie to zupełnie co innego. Nie oceniam co lepsze, bo jak ma się wybór czy obejrzeć czy nie obejrzeć sztukę, w której gra Tom (albo wpiszcie sobie kogo chcecie, a kogo nie macie możliwości obejrzenia na żywo) to wybór jest raczej oczywisty. A wiem, że jakiś czas temu była z tego całkiem spora afera, bo ktoś, jakiś krytyk bodajże, zhejtował, bo krytyką nazwać tego nie można, całą ideę przekazu nagranych przedstawień w kinie. Ja także zdaję sobie sprawę, że mój "aktorski" argument nie jest mocny, ale nie jest jedyny i naprawdę nie trzeba się wysilać, aby wymyślić kolejne na obronę tych transmisji. Z tym, że ja po prostu nie o tym miałam pisać i może kiedyś w przyszłości, jeszcze do tego wrócę.
Teraz będzie nieco krócej. W sztuce Meneniusza gra Mark Gatiss, który w Polsce jest chyba najbardziej znany z roli brata Sherlocka z BBC. Jest fenomenalny i bardzo, bardzo kradnie Tomowi przedstawienie. Mały aktor grający syna Koriolana jest ubrany jak jego tatuś. Nie ma co prawda zbroi, ale poza tym to po prostu jego młodsza i blond wersja. Takim sposobem przejdziemy do postaci żony głównego bohatera. Trudno mi powiedzieć jak została zagrana, bo sama obecność tej bohaterki była irytująca i cały czas miałam wrażenie, że ona w całej tej sztuce jest zupełnie niepotrzebna. Zupełnie wystarcza postać matki. Jestem pewna, że o charakterze tej bohaterki powstały całe tomy opracowań, na tyle to fascynująca osoba. Z jednej strony dumna, że syn naraża życie w imię ojczyzny, jest jej oczkiem w głowie (z wzajemnością chyba z resztą) z drugiej chyba widzi, że coś w wychowaniu jej nie wyszło. Mi się bardzo kojarzyła z jakimś liskiem chytruskiem, tylko nie wiem jaki dokładnie ona miała w tym wszystkim cel. Wierzcie, że to naprawdę skomplikowana i złożona postać, na którą można patrzeć z wieku punktów widzenia i chyba nigdy nie zrozumie się wszystkiego.
W sztuce występują trybuni ludowi. W oryginale są to dwaj mężczyźni, co jest całkiem zrozumiałe, ale tutaj była to kobieta i mężczyzna, i na dodatek zrobiono z nich parę, a przynajmniej tak można wnioskować z tego co się dzieje. Jakie to były denerwujące postaci. Kobieta swoją postawą przypominała profesor Umbridge z "Harrego Pottera", a facet to chyba najlepsze uosobienie definicji tchórza jakie widziałam.
W inscenizacji rzuca się w oczy scenografia, a raczej jej brak. Generalnie mamy krzesła, drabinę i w niektórych momentach dla zaznaczenia, że jesteśmy w senacie pulpit. Do tego na podłodze sceny, nie wiem jak to dokładnie określić, był narysowany najpierw jeden czerwony romb, całkiem duży, a później do tego jeszcze kwadrat. O ile drabinę i krzesła było dość łatwo rozkminić, szczególnie po wykładach na temat tego, że na scenie wszystko może być wszystkim o ile tylko zostało to odpowiednio dookreślone, natomiast co to malunków na scenie mam kilka koncepcji, ale nie jestem ich pewna. Generalnie moim ulubionym elementem całej scenografii była ta drabina.
Jest jeszcze tyle rzeczy, o których chciałabym napisać. Między innymi to, że sztuka jest niesamowicie smutna. Z tego co pamiętam w trakcie oglądania filmu nie miałam takiego głębokiego poczucia nieuniknionej klęski. Pominęłam całą politykę, która jest najważniejszym motywem całości i konflikt pomiędzy Koriolanem a ludem.Głównie dlatego, że ja całkiem rozumiem postawę głównego bohatera a ludu niekoniecznie. To znaczy mam wrażenie, że społeczeństwo jest po prostu przedstawione jako głupie i zupełnie nie potrafi udźwignąć konsekwencji swoich decyzji. Poza tym z całą tą sztuką jest tak jak z postacią matki- można na nią patrzeć z różnych stron i widzieć zupełnie inne rzeczy.
Nie było moim zamiarem tak się rozpisywać, na przyszłość obiecuję poprawę i na weekend coś lżejszego.
Pozdrawiam, M
Żałuję, że nie widziałam tej sztuki, bo niezwykle spodobało mi się to, co napisałaś. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś to nadrobić. Coś takiego nie może mnie ominąć :)
OdpowiedzUsuńach chciałabym to obejrzeć widać mnóstwo emocji nawet po samych zdjęciach a co dopiero oglądać to na żywo:D
OdpowiedzUsuńAleż Ci zazdroszczę :D Uwielbiam teatr, a z takimi aktorami to istna, niesamowita przygoda! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Mona Te [Blog]
ja tez lubię chodzić do teatru:D
UsuńJa też uwielbiam teatr <3
Usuń