Tak się złożyło, że w weekend byłam w rodzinnym mieście i poczułam bardzo silną potrzebę pójścia do kina. Nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, raczej tego, że wyląduję na drugiej części "Kosogłosa". Jednak ku mojemu zdumieniu okazało się, że grają "Makbeta". Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Tym bardziej, że czatowałam na ten film. I to wcale nie ze względu na Michaela Fassbendera grającego tytułową rolę, ale przez Marion Cotillard jako Lady Makbet.
Będzie to zdecydowanie bardziej zbiór uwag niż recenzja z prawdziwego zdarzenia. Niestety trudno mi napisać o tym filmie coś w miarę spójnego, a dlaczego to się zaraz wyjaśni. Po pierwsze "Makbet" ma bardzo charakterystyczny klimat. I jest o coś więcej niż sama kolorystyka. Stwierdzenie, że jest "ciemny" to wyolbrzymienie, a "szary" też nie do końca pasuje, a oba określenia nie oddają wszystkich aspektów tego klimatu. Najodpowiedniejszym wydaje się pochmurny. Taki dzień, gdy o godzinie 14 wydaje się, że jest 18, a niebo cały czas jest przykryte grubą warstwą chmur. I wychodzi to bardzo ładnie, tyle tylko, że w takich warunkach człowiek momentalnie robi się senny. Trzeba dopisać niestety, bo jeśli nie daj Boże przyśnie, mogą mu uciec przepiękne kadry i krajobrazy.
Wizualnie "Makbet" to majstersztyk. Kadry są fenomenalnie ustawione. Doskonale wykorzystuje zwolnienia, przyspieszenia oraz różnego rodzaju efekty montażowe. Do tego po prostu atakuje krajobrazami. I być może to co teraz napiszę, będzie pewnego rodzaju bluźnierstwem, ale jest to totalnie film do oglądania, wcale nie potrzebuje tekstu. Można by się tylko patrzeć, a i tak by się wszystko zrozumiało. I jest to zarówno ukłon w stronę wyżej wymienionych aspektów estetycznych jak i aktorstwa, szczególnie Marion. To jest totalne doznanie artystyczne i estetyczne. A ostanie powiedzmy 15 minut filmu to arcydzieło wizualne- ogrom pożaru, cała ta pożoga i pomarańczowe światło i padający popiół- spektakularne.
Teraz naprawdę będą już tylko uwagi. Film jest brutalny i brudny. Marion jako Lady Makbet- szalona i straszna, ale absolutnie genialna. Natomiast Fassbender grał nie z innymi aktorami, nawet nie obok, ale totalnie z tyłu. Takie się odnosiło wrażenie, że bał się zrobić za dużo więc robił za mało. Ale być może to taka koncepcja postaci. Cóż zdecydowanie skorzystała na tym Marion i ukradła cały film.
Dysproporcja pomiędzy stroną wizualną a całą resztą jest więcej niż wyraźna i sam ten fakt powinien już mówić dużo o filmie. Ale jeśli możecie to idźcie koniecznie i po prostu się patrzcie i chłońcie.
Pozdrawiam, M
Zdecydowanie mam w planach pójść na to do kina :D
OdpowiedzUsuńA Maion Cotillard kojarzę tylko z "Incepcji" :))
Właśnie dotarło do mnie, jak bardzo jestem do tyłu z kulturą. Muszę w końcu przeczytać Makbeta! Bo chociaż wiem, o czym była ta książka, to jednak powinienem znać treść, a potem obejrzeć film, żeby móc się nim należycie zachwycać ^_^
OdpowiedzUsuńBoję się to oglądać, żeby nie zburzyło mi to obrazu adaptacji klasycznych. Nie lubię takiego nachalnego hollywoodzkiego robienia 'ładnych' filmików ze wszystkiego. Zawsze jest miłość i walka jednostki o zemstę. I nie gra roli, czy tak było w epoce czy nie. Szczytem szczytów jest film 'Troja'. To nic, ze wtedy nie było koncepcji miłości jednostki, że film jest uładzony.
OdpowiedzUsuńOby ten 'Makbet' taki nie był.
Chętnie bym zobaczyła :)
OdpowiedzUsuńSama nie wiem czy to film dla mnie. Ciekawi mnie ta jego wizualna strona, ale fabuły Makbeta nie lubię, więc film może mi się nie spodobać..
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że w ogóle zrealizowano "Makbeta", cóż... Twoja recenzja dała mi do myślenia- to musi być bardzo interesujący film. ;)
OdpowiedzUsuńSztuka parzenia herbaty [KLIK]