niedziela, 10 czerwca 2018

Nijak - Upiór w Operze

Hello!
Jeśli przypadkiem śledzicie bloga ponad trzy lata, to być możne pamiętacie, że trzy lata temu w maju, w czasie moich matur na blogu odbywała się akcja maj z Upiorem, ale pierwsza wzmianka o tym musicalu pojawiła się tu dokładnie 11 marca 2013 roku więc ponad 5 lat temu. I po tylu latach w końcu zobaczyłam ten musical na żywo w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku dokładnie tydzień temu...

Zdjęcia pochodzą ze strony Opery i Filharmonii Podlaskiej (klik) a ich autorem jest Michał Heller.

... i rozczarowałam się. To znaczy, dalej kocham ten musical całym sercem, prawie się rozpłakałam ze wzruszenia, gdy żyrandol zaczął się podnosić, ale mniej więcej do momentu, gdy zaczął spadać (zgadnijcie, kto wiedział doskonale, że żyrandol spada i w którym momencie, a przestraszył się i krzyknął, tak, że aż ktoś w rzędzie wyżej stwierdził: ależ się ta pani przestraszyła) z każdą sekundą czułam coraz mniejszy entuzjazm. Nie wiem do końca z czego to wynika, ale mam wrażenie, że to przedstawienie nie ma charakteru. Tak jakby ktoś przeniósł je na scenę prosto ze scenariusza i jest takie papierowe. Po prostu piosenki poukładane w pewnej kolejności. I tyle.

Ponadto Damian Aleksander, który wcielał się w Upiora, był chyba bardzo nie w formie. Głębokie rozczarowanie tym, jak słabo została wykonana piosenka tytułowa, pozostanie dla mnie lekko traumatycznym przeżyciem. Oraz szokiem, bo nie ukrywam, gdy zobaczyłam kto będzie tego 3 czerwca w obsadzie miałam jednak pewne oczekiwania, które zostały zawiedzione. I naprawdę prawie się cieszyłam, że Upiór przed przerwą pojawia się w sumie na scenie dwa razy. Był to też pierwszy raz, gdy zwróciłam na to uwagę. A to dość kiepsko, gdy w sumie nie ma się ochoty słuchać tytułowego bohatera.


Opuszczę już ten pierwszy akt, bo aż sama jestem zaskoczona jakie to było... nudne. Nie wiem czy to dlatego że znam tę historię, czy dlatego że ktoś albo kilku ktosiów nie umiało sprawić, żeby ona była interesująca i ciekawa. Ale jeszcze jednak kilka uwag: biorąc pod uwagę, że to nie był ani pierwszy, ani drugi, ani nawet dziesiąty tylko już któryś znacznie dalszy występ tego zespołu razem, to także wykonania scen zbiorowych pozostawiały dużo do życzenia. A szczególnie jeśli się widziało choćby jeden spektakl w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Niestety zespół z Białegostoku nie wytrzymuje porównania. Ale także sceny zbiorowe, szczególnie pierwsza lub druga w gabinecie dyrektorów - nie dało się tego słuchać - kakofonia. Poza tym w wielu momentach sama muzyka była zdecydowanie za głośno i zdarzało się, że bardzo zagłuszała aktorów. 


Ale nie było aż tak tragicznie, co wyszło zaskakująco dobrze:
+ Moment bez powrotu - najlepsza piosenka w całym tym musicalu. Zarówno została najlepiej zaśpiewana, jak i pokazano trochę możliwości sceny i w końcu zespół także udowodnił, że potrafi ze sobą harmonijnie i synchronicznie pracować. Tylko, że dlaczego od razu wiadomo, że tam jest Upiór? Nie wiem, to powinno być zaskakujące, a jest nudne. Poza tym scena jest oderwana od reszty scenografią i klimatem. Ale być może podobała mi się, ponieważ nieco przypominała niektóre sceny z Dzwonnika.
+ Żyrandol. 
+ Raoul. Trochę nie wierzę, że to piszę, bo dotychczasowe interpretacje tej postaci bardzo mnie nie przekonywały, zawsze był on jakiś taki oderwany od rzeczywistości, a niekiedy bardziej naiwny od Christine, a ten jako jedna z nielicznych,  a jedyna z pierwszoplanowych, miał swój indywidualny charakter, niewynikający bezpośrednio z roli, a z jej interpretacji. Był bardziej zdecydowany, konkretny i widać było, że jego przywiązanie do głównej bohaterki jest prawdziwe, a nie tylko papierowe. Poza tym trzeba przyznać, że aktor się bardzo wyróżniał swoim wzrostem i wszystkie kostiumy wyglądały na nim bardzo korzystnie. 
+ Madame Giry. To najlepiej zagrana postać.


Jeszcze nie wiem, co myśleć:+/- Maskarada. Bal maskowy. Wydawało mi się, że to powinno być kolorowe, a wybrano monochromatyczną koncepcję. Pomysł jest ciekawy, ale jeśli się na niego decydować, to Upiór jako Czerwona Śmierć powinien zdecydowanie bardziej się wyróżniać. A jego kostium był niepowalający. Ta scena pokazywała też wszystkie niedoskonałości zespołu.
+/- Scenografie. Kilka pomysłów bardzo mi się podobało, na przykład bardzo złoty gabinet dyrektorów, ale z drugiej strony scena na cmentarzu była bardzo uboga, myślę, że dostawienie 2-3 dodatkowych "pomników" nie byłoby wielkim problemem, a sprawiłoby, że scena by tak nie raziła. Poza tym kandelabry, które się wyłaniają spod sceny mają za sobą ludzi, co wygląda dziwnie i jest zupełnie niepotrzebne, bo odrywa uwagę od dwójki głównych bohaterów.

Oraz: po zobaczeniu Upiora na żywo fakt, że Love Never Dies powstało wydaje się jeszcze bardziej kuriozalny i niedorzeczny niż wydawał się wcześniej. 


I ogólnie za bardzo nie wiem, co mam o tym myśleć. Chciałabym zobaczyć to w sumie raz jeszcze z Edytą Krzemień (mój dream team jest na zdjęciu wyżej, plus Raul z obsady, którą widziałam). Ale, jako osoba, która prawie już skończyła studia zwane teatrologią bis, nie mogłabym z czystym sumieniem komuś polecić zobaczenie tego spektaklu. I jest mi przykro, że to piszę. Ale też absolutnie nie żałuję, że Upiora na żywo zobaczyłam- jest niewiele momentów w życiu człowieka, w których może go wzruszyć żyrandol.
LOVE, M

1 komentarz:

  1. W sumie to ja chciałabym kiedyś obejrzeć tę operę na żywo. Z ciekawości nie jestem szczególną fanką oper.

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3