Hello!
Oficjalnie zdjęłam z siebie jedno z ciążących i wstydliwych zaniedbań, jakie miałam w związku ze studiowaniem zarządzania instytucjami artystycznymi i byłam w Operze Bałtyckiej. Temat opery jako miejsca wróci w poście o czwartym semestrze ZIA. Z tym, ze to wyjście miało z pierwszym kierunkiem moich studiów dokładnie nic wspólnego, bo zorganizowała nam je Pani prowadząca zajęcia o tańcu na filologii polskiej. Jest to dość istotne dla dalszej części wpisu.
Po kilku początkowych minutach, zaczęłam się zastanawiać, czy rodzice, którzy przyprowadzili dzieci na spektakl, a one stanowiły jakieś 90% widowni, nie będą tego żałować, bo tych kilka scen jest dość dziwnych. Poza tym nie rozumiem idei stroju głównego bohatera, to ten po lewej, gdyby ktoś miał wątpliwości.
To teraz, ile mam wspólnego z baletem? Jeszcze mniej niż z operą. Oprócz magicznego i bardzo ważnego "Dziadka do orzechów". Oraz bajek z Barbie. Widziałam transmisję lub nagranie "Burzy" z Opery Narodowej. I to tyle. Oprócz takiego ogólnego rozeznania i wiedzy o co w balecie chodzi. (Chyba, że o czymś ważnym jeszcze zapomniałam i takie mam wrażenie.)
Gdyby ktoś przypadkiem wybrał się na "Pinokia", nie znając książki, nic by nie zrozumiał.
Przechodząc do samego spektaklu. Napisać, że mi się nie podobał to trochę za dużo, ale prawda jest taka, że drugi raz bym na niego nie poszła. Oglądanie "Pinokia" było fizycznie męczące. Bardzo. A to tylko półtorej godziny. Szczególnie pierwsza część (nie wiem czy dokładnie połowa, ciężko było określić upływ czasu) do momentu drugiego ważniejszego pojawienia się Kota i Lisa. Od tego miejsca było dużo lepiej. Ogromnie. Taniec w końcu zaczął być interesujący i wciągający, chciało się patrzeć na aktorów-tancerzy.
Powyższe zdjęcia pochodzą ze strony Opery Bałtyckiej (o stąd dokładnie).
Sprawdzając obsadę odkryłam, że dla sporej ilości aktorów był to pierwszy raz w roli. Nie tylko tytułowy Pinokio, bo o tym, że Roberto Tallarigo debiutuje jako kukiełka widzowie zostali poinformowani przed spektaklem, ale także Mangiafoko (na stronie opery jest raz przez k raz przez c, a internet twierdzi, że powinno to być zapisywane w jeszcze inny sposób)/Ogniojad/Władca marionetek pierwszy raz grany był przez Macieja Ruszkiewicza, Wróżka - moja absolutnie ulubiona rola - przez Min Kyung Lee, która kradnie każdą scenę w której się pojawia, a prześliczny strój, w którym tańczyła, jeszcze to podkreśla i dzięki niej druga część baletu da się oglądać oraz Aleksandra Michalak pierwszy raz, jako jedna z lekarek.
Inną rzeczą, którą odkryłam były zdjęcia. Które robią tysiąc razy większe wrażenie niż "Pinokio" na żywo. A trochę nie spodziewałam się, że to możliwe. Gdy człowiek się im przygląda, odkrywa, jak bardzo musiał to być przemyślany balet, jak precyzyjna jest choreografia. W operze tego nie widać. Przez zdecydowaną większość czasu. Najlepiej wypadają w całym spektaklu sceny zbiorowe. Ale największe wrażenie robi fakt, że pod sufitem zawieszona jest trampolina, która w odpowiednim momencie zostaje opuszczona na scenę, a potem z powrotem wraca na swoje miejsce. Powinnam jeszcze choć wspomnieć o muzyce, ale nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia i nic z niej nie pamiętam.
Ja zachwycona nie była, ale dzieciaki, które mijałam wychodząc, a których rozmowy, chcąc czy nie chcąc, podsłuchałam były. A to chyba najważniejsze. Skoro im się podobało, to będą chciały przyjść po raz kolejny.
Pozdrawiam, M
Mnie najbardziej ciekawi, ile taki bilet do Opery Bałtyckiej kosztuje, bo nigdy się tym nie interesowałem. Powiem szczerze, że ja w operze w życiu nie byłem ani żadnej nie wyglądałem, ale chciałbym bardzo się wybrać, aby się przekonać, czy lubię tę formę czy nie. Podobnie rzecz tyczy się baletu - nigdy żadnego nie widziałem. Ale chyba na "Pinokia" bym się nie wybrał - nie lubiłem zbytnio tej bajki...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
My płaciliśmy po 30 zł, ale to była grupa zorganizowana. Z tego, co wiem, są dość duże ulgi dla studentów, ale trzeba sprawdzać konkretne spektakle.
UsuńPolecam zajrzeć tu http://www.theoperaplatform.eu/en na próbę.