"Doctor Who" na szczęście wraca do normalnych historii zamkniętych historii i robi to dobrze. "Empress of Mars" nie jest niesamowicie wybitnym odcinkiem, ale po takiej dawce niedorzeczności, jakie miały miejsce w trzech poprzednich odcinkach, wiktoriańska armia na Marsie naprawdę nie jest złą perspektywą.
Tym bardziej, że zarysowany konflikt jest ciekawy na kilku poziomach. Zasadniczo to Ziemianie najeżdżają Marsa i chcą z niego uczynić brytyjską kolonię. Ziemianie, a konkretniej brytyjscy żołnierze, którzy się znaleźli na Marsie, jak to Ziemianie, bo to chyba akurat cecha całego naszego gatunku, są podzieleni między sobą i kłócą się, kto jest najważniejszy i powinien mieć władzę. Królowa Marsa się budzi i chce się bronić. Nic dobrego nie może z tego wyniknąć, chyba że Doctor da radę pogodzić zwaśnione strony.
Prawdziwym kłopotem nie jest więc to, że wierny sługa pragnie powrotu do domu i do swojej królowej, ale to, że Ziemianie nieszczególnie chcą uznać, że Mars ma królową. A ona chce bronić swojego królestwa. I tak się układa dynamika całego odcinka. Na naturze dwóch wojowniczych gatunków, które nie chcą odpuścić. A ludzie są tymi złymi, wśród, których są złe postaci tego odcinka. Gdyby nie chciwość, chora ambicja i durny charakter jednego z wyższych rangą żołnierzy nie byłoby problemu, bo Doctor od pierwszych minut był na dobrej drodze, aby problemy rozwiązać szybko i z korzyściami dla wszystkich stron. A tak to po prostu zajmuje mu to dużo więcej czasu.
Najciekawiej układa się relacja pomiędzy wspominanym wyżej żołnierzem a dowódcą, który okazuje się bardzo złożoną postacią. Jego charakter i przemiana jaką przechodzi jest fascynująca i ładnie pokazuje najlepsze strony ludzkiej natury (chociaż ciężko się to pisze, bo on jednak tam kogoś zabił). Ale scena pomiędzy nim a Iraxxą zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Inną ciekawą uwagą jest to jak Iraxxa zwraca się do Bill. Obie są kobietami otoczonymi przez mężczyzn i fakt, że pochodzą z dwóch różnych gatunków nie przeszkadza, aby poczuć wspólnotę. To miłe. I w sumie widz, a widzka pewnie nawet bardziej, jest zaskoczony nie mniej niż Bill, że królowa prosi ją o opinię.
To nie jest wybitnie genialny odcinek, ale bardzo dobrze się go ogląda (nawet dwa razy, aby wszystko zrozumieć albo się przynajmniej starać) i naprawdę to jak poszczególne postaci, wszystkie, się do siebie odnoszą, obserwuje się fascynująco.
Pozdrawiam, M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3