wtorek, 20 czerwca 2017

Doctorowo ("Doctor Who" S10 "The Eaters of Light")

Hello!
Dziesiąty odcinek dziesiątego sezony "Doctora Who" to najbardziej doctorowy odcinek od dwóch miesięcy, bo podobne uczucia towarzyszyły mi na samym początku sezonu. A ponieważ filozoficznie czy pod względem skomplikowania fabuły, to nic nadzwyczajnego, ale doskonale się to ogląda, to dzisiejsza notka w dużej części (niestety) jest opisem wydarzeń z odcinka z emocjonalnymi epitetami.


Przenosimy się z Bill, Doctorem i wyciągniętym prosto z łóżka Nardolem w szlafroku do Szkocji, w której są Rzymscy legioniści. Bill kłóciła się z Doctorem, o to, kto wie więcej na temat 9 Legionu więc postanowili naocznie sprawdzić, co się z nim stało. W czasie poszukiwań bohaterowie się rozdzielają - Doctor trafia na broniących swoich ziem Szkotów, a Bill spotyka przesympatycznych i uroczych Rzymian. Oczywiście, potem chcą się odnaleźć. Ale zanim do tego dojdzie, potrzeba dowiedzieć się czegoś o potworze. Tytułowym bohaterze odcinka, który nie jest ani szczególnie straszny (nawet wizja, że gdyby pojawiło się ich więcej to zjadłyby gwiazdy, nie wydaje się szczególnie przerażająca) ani interesujący. To tylko pretekst, aby zakończenie odcinka było odpowiednio wzruszające. 


Bill udaje się spotkać wymarzony Legion i chociaż to oni są najeźdźcami na Szkocję, to w odcinku przedstawieni są dużo sympatyczniej niż Szkoci. Nie wiem, czy to dlatego, że uważają się za tchórzy, a tak naprawdę są przerażeni, czy to po prostu milsze postaci. Natomiast Szkoci, chociaż rozumiem, Rzymianie ich napadli, zabili, jako postaci nie są zbyt przyjemni. Ale mieli to nieszczęście, że to Doctor ich znalazł (oni jego, aby być precyzyjnym), a Doctor w tym odcinku był wyjątkowo niecierpliwy, a momentami wręcz okrutnie odnosił się do mieszkańców wioski. Trafił swój na swego. Chociaż prawda jest taka, że i Legioniści i Szkoci byli zwyczajnie przestraszeni. 


Akcja odcinka rozwija się bardzo powoli i zmierza do zakończenia w typie wielkiego poświecenia. Doctor dostaje mówkę o byciu strażnikiem bram świata i w kontekście odcinka wypada najakuratniej jak się da. Ale dostaje też w łeb, za wtrącanie się w przeznaczenie innych bohaterów, aby im nie przeszkadzał. Można się wzruszyć, bo dostajemy ładne, choć niczym niezaskakujące pojednanie i poświęcenie wrogów w imię tego, aby świat się nie skończył. Gdy myślę o typowym odcinku Doctora Who, to właśnie na tego typu fabułę bym stawiała, jako na reprezentatywną. 


Nie wspominałam ostatnio o Missy. A ona coś wie. I Doctor wie, że ona wie, coś o czym nie wie nikt inny i chyba jest z tego faktu zadowolony, bo pozwala jej siedzieć dalej w TARDIS, zamiast zamknąć ją w skrzyni. Zobaczymy, czego twórcy nam nie mówią i to być może szybciej niż przypuszczamy. 

Jutro mój ostatni egzamin (trzymajcie kciuki, bardzo się nim denerwuję) i niedługo będę się zabierała za pisanie postów o studiach. Stąd moje pytanie: czy Wy macie jakieś konkretne pytania? Czy to dotyczące poszczególnych kierunków (zarządzanie instytucjami artystycznymi i filologia polska), ogólnie studiowania, bądź studiowania dwóch kierunków na raz. 
LOVE, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3