Hello!
Czekałam bardzo na "Death Note" od Netflixa głównie dlatego, że plotki o jego produkcji odsuwały w czasie moment, w którym obejrzę oryginalne anime. Bo pomimo statusu klasyka, jakoś nigdy nie mogłam się za nie zabrać, a później po prostu podjęłam decyzję, że obejrzę po filmie. Nie popełnijcie mojego błędu. Jeśli nie znacie "Death Note", a chcielibyście poznać, to nie oglądajcie tego filmu.
Na końcu wpisu niespodzianka! Spojrzenie na film osoby, która anime widziała, czyli mojego brata.
Na końcu wpisu niespodzianka! Spojrzenie na film osoby, która anime widziała, czyli mojego brata.
Ta wersja "Death Note" ma same problemy. Zaczynając od tego, że standardowo większość wytworów sztuki: książek, przedstawień teatralnych i oczywiście filmów dzieli się na 3 podstawowe części: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Ten ma tylko rozwinięcie. Zero wprowadzenia, zarysowania jakiegokolwiek tła. O naszym głównym bohaterze wiemy dokładnie nic. Z tego co widzimy na ekranie trudno nawet wyciągnąć jakieś wnioski, co do jego charakteru czy relacji z rówieśnikami, bo niektóre informacje zaprzeczają sobie nawzajem. Do tego Nat Wolff jest kiepskim, drewnianym aktorem z jednym wyrazem twarzy.
Drugą bolączką tego filmu, bezpośrednio związaną z pierwszą, jest jego całkowita bezrefleksyjność. To jest jednak opowieść o osobie, która zabija ludzi. Mordercy zasadniczo. I w sumie pasuje to określanie do Lighta, bo gdy tylko dostaje notatnik bez chwili, momentu zastanowienia wpisuje do niego nazwisko kolegi ze szkoły. Coś takiego jak wyrzuty sumienia w tym świecie też nie istnieją. Później wykorzystuje death note do osobistej zemsty, a także po to, aby popisać się przed dziewczyną. Tak, dobrze czytacie, nasz bohater 'wyrwał' dziewczynę na zabójstwo. Ogólne założenie powinno być takie, że Light zabija tych złych, a sam jest po stronie dobra i widzowi powinien, może nie tyle mu kibicować w jego działaniu, co wierzyć w to, że Light wierzy, że robi dobrze.
I może byłoby to do zrobienia, gdyby nie wspomniana wyżej dziewczyna o imieniu Mia. Praktycznie jedyna postać kobieca w całym filmie. Oraz najgorsza postać w każdej możliwej kategorii jaką możecie sobie wyobrazić. Zaczynając od tego, że jej obecność jest niepotrzebna , a kończąc na tym, że osobiście, jako dziewczyna, poczułam się urażona konstrukcją tej bohaterki. Light w trakcie filmu się odrobinę zmienia i ma szansę na zyskaniu trochę w oczach widza. Ona nie. To parszywa, bezczelna, szantażystka i manipulatorka z obsesją na punkcie notatnika i zabijania. A biedny Light, którego nawet widzowi nie jest szkoda, daje się złapać i wierzy, że ona go kocha.
Kolejny problem wiązany z pierwszym: w cały filmie wszystko dzieje się za szybko i zdecydowanie za łatwo. Z tym, że tak naprawdę trudno powiedzieć, co się tam dzieje. Bo wszystko jest bardziej powiedziane, widzowie zostają o rzeczach poinformowani, a nie oglądają ich faktycznie na ekranie.
Notatnik śmierci więc widok zabójstw był nieodzowny. A przynajmniej tak uważał reżyser czy ktokolwiek inny, kto wydłużył listę problemów filmu o punkt dotyczący pokazywania w nim śmierci. Nie oglądam horrorów, ale kiedyś zostałam zmuszona okolicznościami do zobaczenia fragmentu, którejś części "Oszukać przeznaczenie". I było to moje pierwsze skojarzenie, po zobaczeniu pierwszego zabójstwa popełnionego przez Lighta. Reszta śmierci jest podobnie niepotrzebnie krwawa i zwyczajnie obrzydliwa. Taka dziwna stylistyka tych scen ani trochę nie pasuje do reszty filmu. Dodatkowo, ten sposób przedstawienia śmierci jest kolejnym argumentem podkreślającym bezrefleksyjność całego filmu.
Problemem jest też częsta niezamierzona śmieszność. Momentami dochodząca do granic parodii. Scena, gdy Light poznaje Ryuka, która jest w sieci i robi furorę, jako najgorsza reklama tego filmu, to niestety scena bardzo na serio. Ale nie ma siły, która zmusiłaby widza do powagi w czasie jej oglądania. Śmiech to reakcja obronna przed patosem i niepotrzebnym napuszeniem, tego całego straszenia, a także jedyny możliwy komentarz na temat popisu umiejętności aktorskich, jaki daje Nat Wolff.
Później mamy cały film z całą resztą problemów i zakończenie na diabelskim młynie, które przebija scenę poznania. To są absolutne wyżyny (albo dno i wodorosty w zależności jak na to spojrzymy) parodii, karykatury, wyjście poza granice śmieszności do krainy totalnego zażenowania. To jest tak zła scena i tak złe zakończenie fabuły, że chciałam o tym zapomnieć jeszcze zanim film dobrnął do ostatniej minuty. Nie tylko wyjaśnienie historii jest fatalne, ale na to zakończenie nie można też zwyczajnie patrzeć, bo jest cudownym przykładem najgorszego wykorzystania efektów komputerowych i slow motion, jakie możecie sobie wyobrazić.
SPOILER do tego filmu i do "Amaizing Spiderman 2". Otóż w drugim wspomnianym obrazie jest scena, gdy Gwen spada i Peterowi nie udaje jej się uratować. Do tej pory to była jedna z moich najbardziej nielubianych scen (w filmie, którego bardzo nie lubię). W "Death Note" mamy praktycznie identyczną scenę z tym, że mój ranking zmienił pozycję: scena z "Death Note" długo, długo, długo, długo nic i scena z Gwen. Jeśli to nie świadczy o tym, jak bardzo mi się to nie podobało i jak ogólnie złe jest to zakończenie, to nie wiem, jakie mogą być inne argumenty.
Ale jest jedno światełko, iskierka, która na tle tego całego bałaganu wyróżnia się pozytywnie i jest to postać niezależnego detektywa L. Nie mam wątpliwości, że to duża zasługa aktora, który go grał, pan nazywa się Lakeith Stanfield. Przez około pół filmu widzimy tylko jego oczy, ale one oraz postawa ciała i sposób chodzenia wystarczyły aby wykreować postać. Gdy później dołączają do tego osobiste emocje, dostajemy najpełniejszą postać w całym filmie.
Co jeszcze się udawało, niektóre kadry są naprawdę przemyślane i zaplanowane i to działa. Czasami zdarzają się przebłyski inwencji przy kręceniu czy montażu. I muzyka oraz wykorzystane piosenek też nie były złe.
D:
Później mamy cały film z całą resztą problemów i zakończenie na diabelskim młynie, które przebija scenę poznania. To są absolutne wyżyny (albo dno i wodorosty w zależności jak na to spojrzymy) parodii, karykatury, wyjście poza granice śmieszności do krainy totalnego zażenowania. To jest tak zła scena i tak złe zakończenie fabuły, że chciałam o tym zapomnieć jeszcze zanim film dobrnął do ostatniej minuty. Nie tylko wyjaśnienie historii jest fatalne, ale na to zakończenie nie można też zwyczajnie patrzeć, bo jest cudownym przykładem najgorszego wykorzystania efektów komputerowych i slow motion, jakie możecie sobie wyobrazić.
SPOILER do tego filmu i do "Amaizing Spiderman 2". Otóż w drugim wspomnianym obrazie jest scena, gdy Gwen spada i Peterowi nie udaje jej się uratować. Do tej pory to była jedna z moich najbardziej nielubianych scen (w filmie, którego bardzo nie lubię). W "Death Note" mamy praktycznie identyczną scenę z tym, że mój ranking zmienił pozycję: scena z "Death Note" długo, długo, długo, długo nic i scena z Gwen. Jeśli to nie świadczy o tym, jak bardzo mi się to nie podobało i jak ogólnie złe jest to zakończenie, to nie wiem, jakie mogą być inne argumenty.
Ale jest jedno światełko, iskierka, która na tle tego całego bałaganu wyróżnia się pozytywnie i jest to postać niezależnego detektywa L. Nie mam wątpliwości, że to duża zasługa aktora, który go grał, pan nazywa się Lakeith Stanfield. Przez około pół filmu widzimy tylko jego oczy, ale one oraz postawa ciała i sposób chodzenia wystarczyły aby wykreować postać. Gdy później dołączają do tego osobiste emocje, dostajemy najpełniejszą postać w całym filmie.
Co jeszcze się udawało, niektóre kadry są naprawdę przemyślane i zaplanowane i to działa. Czasami zdarzają się przebłyski inwencji przy kręceniu czy montażu. I muzyka oraz wykorzystane piosenek też nie były złe.
D:
Death Note, jako anime,
jest jednym z najlepszych tworów Japończyków, niestety film nie jest w stanie nawet sięgnąć do pięt wersji animowanej.
Tym, co bolało mnie najbardziej w całym filmie było spłycenie i
uproszczenie wszystkich rozgrywek psychologicznych między L a
Lightem. Całe planowanie, przewidywanie, rozgryzanie przeciwnika
jest tu sprowadzone do kilku scen gdzie L siedzi i wykłada cały
swój plan na tacy współpracownikom. Light za to ma chyba tylko
jeden przebłysk umiejętności planowania w scenie
finałowej. Jak czepiam się już postaci to poza trójką głównych
bohaterów nie mam większych zastrzeżeń, o ironio. Ale po kolei,
Light jest tu przedstawiony jako ktoś, kto zarabia na odrabianiu prac
domowych i krzykliwy zbuntowany nastolatek. Nie jest tym
psychopatą pragnącym „oczyścić świat” tylko krzykliwym
chłopcem, który podrywa laski na notatnik śmierci. Jak już
jesteśmy przy jego dziewczynie, to powiem tylko tyle, że jest to
najgłupsza postać filmowa, jaką do tej pory widziałem, nie będę
się nad nią rozpisywał, bo nie ma to sensu, wystarczy tylko
powiedzieć że to ona była największą przeszkodą Lighta a nie L.
I no właśnie L, o ile sam sposób poruszania się, siadania i inne
rzeczy powiedzmy mechaniczne się zgadzały to charakterem nie był
to L z animacji. Był to dziwny, ekscentryczny, inteligenty płaczek, a nie zimny
i opanowany geniusz L znany z anime. Ale nie można tak o samych
negatywach, była jedna rzecz, która nawet mi podpasowała a była
nią postać Ryuka. Został dobrze zanimowany i nie nie odstawał od
wersji anime, no może w filmie był lekko bardziej morderczy, ale to ma niewielkie znaczenie dla całości.
Trzymajcie się, M i D.
Dobrze, że trafiłam na ten post, gdyż miałam poważne wątpliwości, co do kolejności w jakiej powinnam obejrzeć anime i film. Mnie już same zwiastuny produkcji "Netfliksa" bardzo rozczarowały, a zwłaszcza, gdy zobaczyłam jaki aktor gra główną rolę. Zauważyłam, że Netflix tworzy wiele ambitnych z założenia produkcji, które poruszają ważne tematy, ale z opinii, które przeczytałam wnioskuje, że marnie im to wychodzi. Z pewnością obejrzę powyższą wersję, po zapoznaniu się z anime, ale z czystej ciekawości, bez żadnych nadziei i wymagań.
OdpowiedzUsuńCałość nie zachęca do oglądnięcia. W zasadzie to nie przeczytałam w internecie ani jednej dobrej recenzji (a na razie jest ich niewiele), wiec to chyba musi o czymś świadczyć :v
OdpowiedzUsuńJa nie przepadam za takimi filmami ;(
OdpowiedzUsuńTo było TAK złe, że aż się odechciewa komentarza... Nastawiałam się bardziej na coś w stylu "głupie, że aż śmieszne", ale ten film był zwyczajnie żałośnie durny. Pomijając fakt, że nie ma totalnie nic wspólnego z oryginałem to liczyłam chociaż na krztynę oryginalności ze strony scenariusza. A tu poszła nieudolna kopia, nietrzymająca się kupy. Mało tego, nie trzymali się zasad m&a - okej, ale ostatecznie olać swoje własne, ustalone na początku filmu to już obłęd. Dla mnie dno :(.
OdpowiedzUsuń