niedziela, 16 września 2018

9. Festiwal Teatralny InQbator

Hello!
W tym roku miałam wybór: albo jadę do Torunia na Copernicon, albo zostaję i kręcę się przy InQbatorze. Wybrałam drugą opcję. Nie żałuję i to nie tylko dlatego że w Toruniu i tak nie było w tym roku większości prelegentów, których lubię. 

Od poniedziałku do środy siedziałam w Galerii "Ostrołęka", gdzie odbywały się warsztaty z pisania o teatrze. W sumie nie robiłam tam za wiele, ale paniom z Oczka chyba zależało żeby ktoś od nich tam był. I byłam. Ciekawie się obserwowało młodzież, bo okazało się, że to zdolne bestie, tylko trzeba im wiele rzeczy nakazać na siłę. A wyjdą zadowoleni. 
Jednak pierwszego dnia, gdy poszłam do Galerii spotkała mnie dziwno-przykro-śmieszna sytuacja. Spytałam się pani, która akurat tam była czy wszystko na warsztaty przyjechało/ czy sala jest gotowa/ i o inne rzeczy, o które zostałam poproszona. Dowiedziałam się, że dojechało, ale sala gotowa nie jest. No ok, zadzwoniłam do pań, które mnie wysłały, aby zdać relację. Powiedziały, że mam zostać i czekać. I tak zrobiłam. Ale pani, z którą rozmawiałam wcześniej, chyba nie zdawała sobie sprawy, że zostałam, bo usłyszałam jak rozmawiała z kimś przez telefon: "-Jakaś pannica twierdzi, że przyszła z Oczka sprawdzić czy wszystko dojechało na warsztaty i sobie poszła". A w momencie, gdy mówiła "poszła", wyszła z biura i zobaczyła, że ja sobie spokojnie siedzę pod oknem i czekam. Prawda jest taka, że ze mnie w tym roku to był wolontariusz o trochę nieustalonym statusie i było to bardzo niezręczne, ale sytuacja była niemiła. 

Warsztaty były od 12 do 15, a rano byłam w Oczku i pakowałam stroje albo robiłam coś, co akurat było potrzeba zrobić. 



W czwartek była parada. W tym roku nie było balonów. To znaczy były, ale w sumie 9, po 3 żółte, zielone i niebieskie, bo to kolory flagi  miasta, a nie 200 żółtych i czarnych. Naprawdę wizja tego, że trzeba by było je pompować i montować trochę mnie przerażała. Ale parada była w tym roku związana z historią i patriotyczna więc z balonów zrezygnowano. Ja w niej nie szłam. Czekałam w Galerii, bo młodzież z jednej ze szkół miała tam wrócić z zdać stroje, więc ktoś musiał je poukładać i sprawdzić czy zgadza się liczba. I znów miała tu miejsce dziwna sytuacja. Ale tym razem pozytywnie dziwna. Wyjaśnię tylko jedną rzecz: większość osób o których piszę jest jakieś 40 lat ode mnie starsza, plus ten mój nie do końca zdefiniowany status sprawia, że wszystko jest jeszcze bardziej niekomfortowe. W każdym razie, siedziałam z panem kierownikiem i piłam kawę, a do biura wchodzi jakiś pan. Ja mu dzień dobry jeszcze, gdy był w korytarzu mówiłam, ale pan kierownik postanowił nas sobie przedstawić. I wszytko bardzo normalnie, aż pan kierownik informuje pana prezesa OTFu: "A pani Klaudia jest asystentką głównego organizatora festiwalu". A pani Klaudii szczęka w dół i oczy na wierzch. Zdziwiłam się, bo to było miłe i niespodziewane. Na szczęście panowie zaczęli rozmawiać o fotografiach oraz zaraz przyszły dzieciaki, których musiałam pilnować. 

Pierwszego dnia nie widziałam ani jednego spektaklu. Na większości musiałam też informować ludzi, że oni też go nie zobaczą. Ktoś musi stać na drzwiach. I to nie tylko musi, że ktoś komuś nakazuje, tylko ludzie mają pomysł typu wchodzenie na salę 40 minut po rozpoczęciu przedstawienia. I wiele innych, podobno jednego dnia prawie dochodziło do rękoczynów. Ale nie na mojej warcie. Miałam problem z jednym tatą, który przyjechał po córkę, która weszła ze swoją mamą na salę, ale na szczęście ostatecznie ktoś inny się z nim kłócił. Ale pan czekał długo licząc na to, że sobie pójdę. 




Piątek. Rano był spektakl dla dzieci, ale nie było potrzeby abym przychodziła. Więc przyszłam po 17 i na przykład poszłam do szkoły podstawowej w poszukiwaniu kredy, bo teatr, który miał występować wieczorem musiał coś pozaznaczać na parkingu. Później był mini kryzys, bo ktoś podał zły czas trwania spektaklu, wernisaż się opóźnił i następny spektakl się opóźnił jakieś 10 minut. A był to Wieczór profesorski, który planowałam zobaczyć cały, ale mi się nie udało. Składał się on z dwóch części "Fun AB®-ja" i "Nie bójmy się". Pierwszą zobaczyłam, ale nie przekonała mnie do siebie, natomiast na drugiej musiałam wyjść, bo tancerze (to teatr tańca) wykorzystali w swoim podkładzie muzycznym  bicie serca. I za nic nie mogłam się skupić na ich tańcu, bo to bicie serca bardzo mnie rozpraszało. Rozpraszało mnie także to, że pan Andrzej Morawiec wyglądał na dużo sprawniejszego i lepiej tańczącego od swoich partnerek. To komplement. Ale różnica pomiędzy nim a paniami, z którymi tańczył była widoczna na niekorzyść pań. W prawie całości, opuściłam może 2-3 minuty początku zobaczyłam ADAM et EVA. In vivo. Warszawskiego Centrum Pantomimy - Street. Premierowo w Ostrołęce. I to chyba podwójnie i jako ten spektakl i jako projekt uliczny, bo z tego co zrozumiałam Centrum Pantomimy do tej pory takich spektakli nie robiło. Samo przedstawienie podobało mi się. Było takie bardzo w sam raz: nie za mało symboliki, nie za dużo, bardzo ładne światła. Jeśli tylko będziecie mieli okazję, to zobaczcie. 

Sobota. Finał warsztatów pantomimy odbył się w strugach deszczu. Spektakl o 14.30 trzeba było odwołać. I znów jakiś, no przepraszam, żenujący dziennikarzyna na mojaostroleka.pl w relacji z tego dnia, bez pomyślunku napisał "ostrołęczanie obejrzeli Pięciu nieudanych...". Tylko że ostrołęczanie nic nie obejrzeli, bo lało niesamowicie i teatr zabrał się do domu. A wszyscy tylko prosili aby przestało padać, bo tego dnia jeszcze miały być plenerowe spektakle. I przestało, cała reszta odbyła się według planu. Ale mi nie chciało się wychodzić z budynku więc pilnowałam biura. Wyszłam dopiero na Nieme kino Teatru MIMO. Bo był na parkingu przed OCK i to teatr z Warszawskiego Centrum Pantomimy. Ale nawet, gdyby był dalej to bym poszła, bo to cudne, zabawne i robiące wrażenie przedstawienie. Bardzo mi się podobało. Spektakl jest grany po dwóch stronach scenograficznej sceny i chociaż dwa razy od reżysera (Bartłomieja Ostapczuka, którego Ostrołęka bardzo lubi, bardzo, bardzo, bardzo) słyszałam, że to ta sama historia, to i tak ma się ochotę zobaczyć to jeszcze raz, aby się przekonać na własnej skórze czy aby na pewno tak jest. A ja bym to z przyjemnością zobaczyła po raz kolejny, nawet gdybym miała oglądać je po tej samej stronie, na której już widziałam. Trzeba jednak napisać, że chociaż wszyscy aktorzy robili świetną robotę, najbardziej wyróżniał się Wojciech Rotowski, grający głównego bohatera. W programie może być sobie napisane, że to historia o radościach, słabościach (i jest takie imię i nazwisko aktora, mam nadzieję, że nic w obsadzie się nie zmieniało) i inne ładne, odrobinę frazesowe stwierdzenia, a prawda jest taka, że to historia nałogowego podrywacza z fajnym plot twistem. 
To tylko odrobinę przytyk do tego jak te informacje o poszczególnych spektaklach są pisane, bo wszystkie są prawie takie same, a można napisać je ciekawiej i prościej. I jestem prawie pewna, że w przypadku tego spektaklu inaczej napisana informacja mogłaby ściągnąć na spektakl więcej osób.
Ah i trochę się o pana aktora i później jedną z pań aktorek również, martwiłam bo siadali na tej ściance scenograficznej. Wchodzili po drabinie i siedzieli, i machali. Bardzo się zastanawiałam czy to się nie przewróci, bardzo.

Zdjęcia są z Deja vu.
A trzecie będzie na Instagramie. 

Następnie był kolejny pokaz powarsztatowy, a w sumie poprojektowy, ale stałam, oglądając Nieme kino więc poszłam do biura wypić kawę i okazało się, że dobrze zrobiłam, bo ktoś musiał go pilnować. O 20 natomiast była gwiazda programu, a w sumie gwiazdy, bo panów jest dwóch - Bodecker & Neander i Deja vu. Panowie mimowie, przezabawni, na przykład segment Gołąbek, ale i poruszający, niepozwalający spocząć widzowi na laurach, trzeba jednak włączyć intelekt w trakcie oglądania w chociażby segmencie Mistrz i uczeń. Cały program Deja vu jest dość długi, bo godzina, 15 minut przerwy i 35 minut, ale bardzo warto. Każdy znajdzie coś dla siebie, a panowie są mistrzowscy. A ich reżyser jest bardzo pomysłowy. Dostali przeogromne brawa i jeszcze zagrali małą etiudkę i dostali kolejne brawa. Chyba byli zdziwieni tak ciepłym i serdecznym przyjęciem. A myślę, że ludzie klaskali by jeszcze, ale zamknięto kurtynę. Bo znów zrobiła się obsuwka i myślę, że następny i ostatni już spektakl rozpoczęto dobre 20-25 minut później niż planowano. Nie poszłam na zakończenie Festiwalu. Ale byłam wcześniej przywitać teatr, który prezentował się jako ostatni i dałam mu paczuszkę z identyfikatorami, programem, itp.

Jeszcze sytuacja sprzed drzwi na gwiazdy wieczoru, bo nie mogło się obyć bez skomentowania mojego wyglądu/wieku. Miałam pilnować żeby ludzie nie weszli za wcześnie na salę, a najbliżej drzwi ustawiły się osoby z teatru młodzieżowego, które zostały wcześniej wyproszone z tejże sali. I zaczęli mnie zagadywać. Nie podobał mi się kierunek tej rozmowy ("a co nam zrobisz jak spróbujemy wejść?"), ale dziewczyna się pyta, jak ja się tu znalazłam. Trzeba było zobaczyć jej minę jak odpowiedziałam "skończyłam studia, robiłam praktyki i tak zostałam". Wcięło ją mocno. Powiedziała tylko "młodo wyglądasz", a ja "tak, wiem". I już nic nie mówili.

W przyszłym roku będzie 10 InQbator więc może być ciekawie. Kogo ja oszukuję na pewno będzie, bo to idealny pretekst do świętowania, a pomysłowości ludziom zaangażowanym nie brakuje. 

LOVE, M

PS Przeglądałam co ludzie piszą na Facebooku i znalazłam takiego bubla, że boli. Otóż Miasto Ostrołęka napisało, że 9. edycja zgromadziła najliczniejszą widownię. Otóż nie. Niestety, ale taka jest prawda. Dwa lata temu widownia była dużo większa, w zeszłym roku była dużo większa, a w tym była naprawdę wyjątkowo nieliczna. Ani jeden spektakl na sali głównej nie odbył się przy 100% frekwencji, wręcz boczne siedzenia były puste. Chciałabym też zobaczyć te setki na spektaklach plenerowych. Bo nawet jeśli mnie tam nie było, to wiem, że setek żadnych też nie. Nawet w kuluarach się mówiło, że ludzie w tym roku nie dopisują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3