Miałam nie oglądać trzeciego sezonu Shadowhunters. Zobaczyłam drugi i nawet bardzo nie cierpiałam (ale nigdy o nim nie napisała - to też coś znaczy), a Nocni Łowcy mieli dołączyć do Elementary i Once Upon A Time w dziale seriali, których kolejne sezony nie są interesujące. A z drugiej strony potrzebowałam miłego, lekkiego i po angielsku serialu, który mógłby lecieć w tle, gdy robię inne rzeczy i zbieram energię na oglądanie dram, które wychodzą jesienią.
I jako coś, co nie wymaga zbyt wiele patrzenia, zwracania uwagi i samo sobie leci na ekranie ten sezon, czy raczej część pierwsza trzeciego sezonu, się sprawdza. Ale tylko w tym. Bo poziom skomplikowania fabuły, konfliktów czy relacji bohaterów jest bardzo niski i musi być uzupełniany równie prostymi wątkami drugoplanowymi. Oglądanie tego serialu to zerowy wysiłek intelektualny. Ale wydaje mi się też, że poziom pomiędzy 2 i 3 sezonem spadł, bo drugi nie był taki zły i taki niewymagający dla widza.
A poza tym przez bardzo złe efekty specjalne jestem straumatyzowana, bo są straszne, brzydkie i często niepotrzebne. W wielu wypadkach, jestem pewna, że wystarczyłaby lepsza charakteryzacja. A w niektórych większa kreatywność reżysera czy producenta. Efekty są koszmarnie żenujące.
Ten sezon pokazuje też, że najmniej interesującą postacią serialu jest Jace. Drugoplanowy szef ochrony instytutu jest ciekawszy niż on. Zastanawiam się, czy ktoś odkrył w końcu, że Dominic Sherwood jest prawdopodobnie najsłabszym aktorem na planie czy twórcy aktywnie śledzą to, co piszą fani serialu, czyli że bardziej interesuje ich Alec, Izzy i Simon oraz Clary niż Jace. Który z założenia jest najlepszym Nocnym Łowcą w swojej generacji, a w serialu pokazywany jest bardzo słabo. W książkach też miał swoje gorsze momenty, ale tym się kończy robienie wariacji na temat fabuły dzieła pisanego, że przekręcanie pewnych wątków odbiera im jakąkolwiek głębię. Ale to problem całego tego sezonu, że jest płaski i pusty.
Fabuła tego sezonu jest tak jednoliniowa, że nawet nie wiem, co można o niej napisać. Może, że widzowie powinni się cieszyć, że historia w ogóle jest i nawet dokądś zmierza. Zawsze mogło jej wcale nie być. Nie ma za to praktycznie jakiś większych wątków na drugim planie. To znaczy każdy bohater ma swój osobisty, na przykład Alec kłóci się trochę z Magnusem. I to tyle. Teoretycznie to 10 czterdziestopięciominutowych odcinków - praktycznie nie ma o czym pisać. Cały sezon Lilith zbiera i zabija ludzi, żeby wskrzesić Jonathana a Nocni Łowcy usiłują jej w tym przeszkodzić. Pasjonujące. Szczególnie, gdy wie się, jak bardzo Nocni Łowcy lubią sobie utrudniać życie. Ale lepiej się o tym czyta, niż ogląda rozciągnięte na 10 odcinków.
Wiosną Shadowhunters ma powrócić i się skończyć. Ale nie płakałabym, gdyby nie powrócili - tak bardzo nie robi mi różnicy, co się dzieje i będzie działo z bohaterami. Pewnie kiedyś i tę część obejrzę, bo odrobinę jestem ciekawa, jak zakończą to wszystko w dwugodzinnym finale, ale na pewno nie będzie to w okolicach premiery.
Trzymajcie się, M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3