niedziela, 2 września 2018

Fatalnie - Jessica Jones 2

Hello!
Już jakiś czas temu przestałam nawet udawać, że nadążam z oglądaniem marvelowych serialów Netflixa. Ani jakichkolwiek innych, niekoniecznie z tej platformy. Wszyscy zgadzają się co do tego, że jest ich zbyt wiele a ich jakość systematycznie spada. Ale nawet pomimo słuchów, że drugi sezon Jessiki Jones jest nudnawy, jakoś nie potrafiłam sobie odmówić obejrzenia go.


I powiem tak, nie wynudziłam się, ale po nowym Ant-Manie próg nudzenia drastycznie wzrósł, a dwa, jeśli nie żywicie choć minimalnej sympatii wobec Jessiki to obejrzenie tego drugiego sezonu to będzie koszmarnym doświadczeniem, szczególnie w drugiej połowie. Ja główną bohaterkę lubię, a poza tym trzynaście pięćdziesięciominutowych i ogólnie zupełnie inny klimat serialu to była miła odskocznia od ponad godzinnych odcinków dram. 

Chociaż wróć, jeśli nawet lubicie Jessicę to oglądnie będzie męczarnią. Bo i tak trzeba zobaczyć wszystkie koszmarki, dziury w scenariuszu i tak złe pomysły scenarzystów, że nie wiem, co gorszego mogliby wymyślić. I niepotrzebnego. Nie chciałam pisać bardzo złej recenzji, ale drugi sezon Jessiki Jones jest bardzo słaby. Bardzo. Na szczęście nie przez samą główną bohaterkę, ale przez wszystko, co się dzieje dookoła niej.


Zaczynając od tego, że ten sezon to zawody, kto jest gorszą, bardziej nieprzyjemną, głupią jak but postacią: Trish czy jej matka. I powiem Wam, że wybór jest trudny, a oglądanie ich na ekranie psychicznie człowieka bardzo męczy. Ale Trish wygrywa, bo ma więcej czasu i możliwości pokazania jak bardzo jest durna, samolubna i zazdrosna. I piszę to wszystko, a naprawdę próbowałam ją zrozumieć, ale zwyczajnie się nie da, bo scenarzyści ją skrzywdzili. Początkowo myślałam, że dzięki temu, jak zachowuje się jej bohaterka, aktorka ją odrywająca będzie miała okazję się wykazać, ale w pewnym momencie zaczyna wszystko grać na jedną nutę i nawet tu nie można znaleźć żadnego plusa. Poza tym to Trish była prowodyrką wszystkich wydarzeń sezonu. Także od początku można się było jednak domyślić, że nic dobrego z tego nie wyniknie. 


Mamy też zupełnie oderwany od wszystkiego wątek Jeri Hogarth, który z główną fabułą ma dokładnie zero wspólnego. Zero. Ani trochę nie rozumiem dlaczego on się tam znalazł, ani tym bardziej po co. Chociaż czekałam, czekałam i czekałam aż okaże się, że sprawy, którymi zajmowała się Jessica i sprawy Jeri jakoś się zetkną, ale nic. Co prawa Jess wzięła zlecenie od Jeri, ale nie miało ono z niczym nic wspólnego. Nawet nie wiem, czy jest sens opisywać samą Jeri i jej "przygody", bo było to nudne i przewidywalne. 

Pytanie: czym zajmuje się Jessica w tym sezonie? Otóż Trish popycha albo może wpycha ją, aby jednak poszukała jak to się stało, że ma swoje moce. Lubię historie typu skąd się wzięła dana postać, dlaczego ma swoje moce i na początku byłam naprawdę zainteresowana co mogą nam pokazać w związku z Jessicą. Tylko, że to orgin story zabrnęło za daleko i zaczęło dotykać spraw, które powinny być pogrzebane. I to nie wychodzi dobrze. A szczerze wychodzi tak źle, że skończyłam to oglądać chyba tylko po to, aby sprawdzić kto ostatecznie problem rozwiąże. Nawet nie potrafię tego wątku potraktować poważnie, chociaż kwestia jest istotna. Ale lubię Jessicę. I mam dla scenarzystów pomysł nie do odrzucenia - zostawcie ją w spokoju, należy jej się. 


Ale scenarzyści chyba się zorientowali, że nie napisali ani pół sympatycznej postaci w tym sezonie i dodali Oscara oraz Vido, czyli tatę z synkiem. I tak, czuć, że zostali dopisani. Ale nie będę narzekać. bo ich polubiłam, a głównej bohaterce też należy się od życia coś miłego, a widzom postaci, których nie ma ochoty się zatłuc. 

Skończę, bo nie chciałabym aby ten wpis skończył jako wymienianie od myślników wszystkich kłopotów, wad i błędów drugiego sezonu serialu Jessica Jones. Dlatego też zakończyłam na Oskarze. 

Pozdrawiam, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3