Jakby
to było wczoraj, pamiętam, gdy nauczycielka na lekcji polskiego w
kontekście Ludzi bezdomnych, zapytała nas, gdzie widzimy się za 15 lat.
Nie pamiętam, co odpowiedziałam, chyba coś związanego z teatrem, ale
pamiętam co odpowiedziała Koleżanka z ławki. Że będzie mieszkała w
lofcie w Londynie, gdzieś niedaleko mnie. Mamy jeszcze jakieś 11 lat,
aby się przeprowadzić do Londynu, ale dziś obie ciągnie nas raczej do
Azji.
Żałuję,
że nie pamiętam, co odpowiedziały Koleżanki z tyłu. Mogłoby to być
ciekawe, dla tego co chcę dalej napisać. W każdym razie przyszłościowe
plany nas wszystkich czterech po 3 latach, gdy teoretycznie powinnyśmy
właśnie skończyć licencjat są bardzo różne od tych, o których
opowiadałyśmy pani od polskiego.
To
znaczy ja skończyłam jedne studia, kończę drugie, ale to ja. Jedna z
nas, która była najbardziej zdecydowana, co chce robić w życiu od
pierwszej klasy liceum, a decyzję podjęła wcześniej, po pół roku rzuciła
studia i poszła na inne. Do tej pory jesteśmy zdumione, że skończył się
to trochę tak, jak zapowiadali jej rodzice, ale widać, że sama jest
zadowolona. Trochę ciężko pisać ogólnikami o tak skomplikowanych
sprawach, jak cudze życie więc przejdę do innego punktu.
Ponieważ
obecnie mieszkamy w 3 różnych miastach, spotykamy się, gdy jesteśmy w
Ostrołęce większość naszych spotkań zaczyna się tak: widziałyście X się
zaręczyła, Y wyszła za mąż. I mówimy tu o naszych koleżankach z liceum.
Jakiś czas temu zaczęłyśmy żartować, że one będą po rozwodzie z dwójką
dzieci, a my nawet nie będziemy miały chłopaków. Nie żebyśmy im źle
życzyły, chodzi tu bardziej o to, że wciąż czujemy się dziećmi i wizja
małżeństwa czy nawet zaręczyn jest trochę przerażająca.
Z
innej strony zauważyłam coś zaskakującego: często, gdy jest się w
liceum ma się poczucie i nawet słyszy od nauczycieli, że teraz się jest
dorosłym. I szczerze chyba wtedy czułam się bardziej dorosła, a może po
prostu spokojniejsza i bezpieczniejsza, niż teraz. Bo obecnie słyszę z
jednej strony: no skończyłaś studiować dwa kierunki to teraz na trzecim
idź pracować a z drugiej strony: ehhh studiowanie to takie sztuczne
przedłużanie dzieciństwa, studiuj najdłużej jak się da, bo potem to już
tylko praca i praca. Najciekawsze jest to, że często mówią to osoby,
które same nie studiowały bądź nie mają pojęcia jak obecnie studiowanie
wygląda. Pracowanie na studiach to fajna sprawa, ale nie znam ani jednej
osoby, która w trakcie studiów robiłaby "zawodowo" coś związanego z jej
kierunkiem. Mam wrażenie, że część ludzi chwali samą ideę pracowania
bez większego zastanowienia nad tym, co kto by robił. I mam nadzieję, że
nie zrozumiecie mnie źle, bo pod żadnym pozorem to nie jest krytyka
osób, które studiują i dorabiają weekendami czy coś takiego. Sama im
trochę zazdroszczę, a praca trochę mnie przeraża, ale wykorzystuję w tym
momencie bloga, aby trochę pokłócić się z osobami, od których słyszę,
że MUSZĘ zacząć już pracować. A ja bym chciała postudiować chociaż rok
jak człowiek, móc naprawdę wykorzystać ten czas na czytanie, przyłożyć
się do zajęć, być do nich przygotowana tak jak należy, ale też mieć
czas, gdzieś wyjść zobaczyć więcej Gdańska, nie wspominając o tym, że
przez ostanie 3 lata w Gdyni i Sopocie była może po 3 razy. Chciałabym
też poratować swoje zdrowie, bo w sumie odkąd skręciłam kostkę (chociaż
to nie był bezpośredni powód, raczej taki punk rozpoczęcia) z moim
zdrowiem na różnych poziomach nie jest tak dobrze jak być powinno. Mi
się może na przykład wydawać, że się nie stresuję, aż tak bardzo, ale
mój organizm uważa inaczej. Z innej strony głupio mi też tłumaczyć
ludziom sytuację finansową moją i moich rodziców.
Zastanawiam
się czy przez tę dziwną presję, którą tak naprawdę wywierają na mnie
ludzie, którym daleko jest od znania mojej sytuacji w tym roku przed
powrotem do Gdańska znów się stresuję. I nawet nie wiem, czy nie
najbardziej ze wszystkich powrotów. Z jednej strony wiem, że zupełnie
nie mam czym, a wręcz powinnam się cieszyć, bo na przykład grupy zostały
bez zmian i będę w 4, a i tak się denerwuję. Może dlatego, że nie
będzie już ZIArtu, a nieprzewidywalne, dziwne zajęcia i prawie im
dorównujący studenci tegoż kierunku byli ze sobą tak związani i fakt, że
już razem nie studiujemy jest uderzający. Nie sądziłam, że będę tak
czuła, ale jednak będzie mi czegoś w Gdańsku brakowało. A powinnam
ogólnie zacząć od tego, że już jedne studia skończyłam, mam licencjat
(ale dyplom wciąż do odebrania) i powinnam czuć, że podbiję ten rok na
filologii polskiej.
Ale
właśnie to będzie ostatni rok licencjatu więc denerwuję się już na
zapas decyzjami, które będę musiała podjąć za rok. Czy zostać w Gdańsku
na studiach dziennych i jednak na magisterce rozejrzeć się za jakąś
pracą? Czy zdecydować się na studia zaoczne w Warszawie, Białymstoku,
Olsztynie i rozważyć szukanie pracy/staży w Ostrołęce? Nie byłoby to
niemożliwe, ale znów, gdy tylko komuś znajomemu (znajomemu powyżej
trzydziestki) o tym wspominam, to wszyscy mi mówią, aby uciekać z
miasta. I faktycznie młodzi uciekają, ale we mnie budzi się jakaś
potrzeba misji (ahh te prawie artystyczne studia i licencjat o
marketingu), żeby w mieście coś się działo, żeby inni młodzi nie chcieli
z niego uciekać, bo naprawdę w końcu nie będzie tu komu pracować.
Tak sobie piszę i myślę, że właśnie zaczęliście uważać, że nie rozumiem tego, że dorosłość polega właśnie na tym, że decyzje się podejmuje i ponosi ich konsekwencje. Wyprowadzam Was z błędu doskonale znam tę definicję dorosłości. Ale to trochę nie o tym wpis, bo ja jakieś decyzje podejmę, przyzwyczaję się do nich i nie będę żałowała.
To wpis o tym, że akurat to taki czas, że nazbierało mi się tyle myśli, a pisanie i rozmawianie ma trochę właściwości porządkujących. Poza tym dzielenie się takimi rozmyślaniami, sprawia, że ludzie dzielą się swoimi i wspólnie można wymyślić jeszcze więcej.
To też ostatni wpis we wrześniu, następny będzie 1 października i będzie to podsumowanie 14. Festiwalu Teatrów Małych IGŁA, który trwa w Ostrołęce dziś i jutro, a przy którego organizacji właśnie pomagam.
Tak sobie piszę i myślę, że właśnie zaczęliście uważać, że nie rozumiem tego, że dorosłość polega właśnie na tym, że decyzje się podejmuje i ponosi ich konsekwencje. Wyprowadzam Was z błędu doskonale znam tę definicję dorosłości. Ale to trochę nie o tym wpis, bo ja jakieś decyzje podejmę, przyzwyczaję się do nich i nie będę żałowała.
To wpis o tym, że akurat to taki czas, że nazbierało mi się tyle myśli, a pisanie i rozmawianie ma trochę właściwości porządkujących. Poza tym dzielenie się takimi rozmyślaniami, sprawia, że ludzie dzielą się swoimi i wspólnie można wymyślić jeszcze więcej.
To też ostatni wpis we wrześniu, następny będzie 1 października i będzie to podsumowanie 14. Festiwalu Teatrów Małych IGŁA, który trwa w Ostrołęce dziś i jutro, a przy którego organizacji właśnie pomagam.
Czekam
bardzo na Wasze komentarze, bo jestem bardzo ciekawa czy macie jakieś
przemyślenia, doświadczenia w tematach, które dziś poruszam.
LOVE, M
U mnie wygląda to tak. Rok temu w maju pisałam maturę. Teoretycznie powinnam zaczynać teraz drugi rok studiów, ale niestandardowo zamiast iść na uczelnie zdecydowałam się na pracę. Wyjechałam na pół roku do Niemiec i wiesz co? Wokół słyszałam tylko "eee praca, poszłabyś na studia, ale uczyć ci się nie chce". Może chce, może nie chce... To moja sprawa. Póki co mam inne cele przed sobą niż studia (swoją drogą nie wykluczam, że kiedyś na nie pójdę, po porostu na razie nie czuję takiej potrzeby i pewnie bym się tylko wkurzała, że marnuję czas, bo mam inspiracje robić coś innego). No i co? Mam czuć się z tego powodu gorsza? Babcie do tej pory nie mogą się pogodzić z moją decyzją. Za każdym razem w gronie rodziny pojawiają się dwa tematy - studia i mój ślub. Tak tak. Jakkolwiek dorośle to brzmi, niedługo dołączę do grona zaobrączkowanych, a najlepsze jest to, że ja wcale nie czuję, że w moim życiu nastąpi jakaś drastyczna zmiana. Nie czuję się psychicznie nastawiona na bycie żoną, ale też wiem, że wiele się nie zmieni :) Życie będzie toczyć się dalej, ja pewnie przez najbliższe kilka lat nie pójdę na te studia, zamiast tego zostanę żoną, będę musiała pracować i pewnie będę wysłuchiwać lamentowania mamy, dlaczego wyjechałam za granicę?!
OdpowiedzUsuńJeszcze się taki nie narodził, coby każdemu dogodził :)
Powiem Ci, że bardzo trudno oceniać co się komu bardziej chce, pracować czy uczyć, ktoś wychodzi z założenia, że praca jest łatwiejsza niż nauka, a o chyba nie do końca prawda.
UsuńSama na pierwszym roku miałam moment, że chciałam rzucić studia i iść do pracy, ale potem rozpoczęłam drugi kierunek i wiedziałam, że to właściwe miejsce dla mnie.
I nikt za nikogo życia nie przeżyje ;)