piątek, 28 września 2018

Tu gdzie jesteśmy

Hello!
Jakby to było wczoraj, pamiętam, gdy nauczycielka na lekcji polskiego w kontekście Ludzi bezdomnych, zapytała nas, gdzie widzimy się za 15 lat. Nie pamiętam, co odpowiedziałam, chyba coś związanego z teatrem, ale pamiętam co odpowiedziała Koleżanka z ławki. Że będzie mieszkała w lofcie w Londynie, gdzieś niedaleko mnie. Mamy jeszcze jakieś 11 lat, aby się przeprowadzić do Londynu, ale dziś obie ciągnie nas raczej do Azji.

Żałuję, że nie pamiętam, co odpowiedziały Koleżanki z tyłu. Mogłoby to być ciekawe, dla tego co chcę dalej napisać. W każdym razie przyszłościowe plany nas wszystkich czterech po 3 latach, gdy teoretycznie powinnyśmy właśnie skończyć licencjat są bardzo różne od tych, o których opowiadałyśmy pani od polskiego.

To znaczy ja skończyłam jedne studia, kończę drugie, ale to ja. Jedna z nas, która była najbardziej zdecydowana, co chce robić w życiu od pierwszej klasy liceum, a decyzję podjęła wcześniej, po pół roku rzuciła studia i poszła na inne. Do tej pory jesteśmy zdumione, że skończył się to trochę tak, jak zapowiadali jej rodzice, ale widać, że sama jest zadowolona. Trochę ciężko pisać ogólnikami o tak skomplikowanych sprawach, jak cudze życie więc przejdę do innego punktu.

Ponieważ obecnie mieszkamy w 3 różnych miastach, spotykamy się, gdy jesteśmy w Ostrołęce większość naszych spotkań zaczyna się tak: widziałyście X się zaręczyła, Y wyszła za mąż. I mówimy tu o naszych koleżankach z liceum. Jakiś czas temu zaczęłyśmy żartować, że one będą po rozwodzie z dwójką dzieci, a my nawet nie będziemy miały chłopaków. Nie żebyśmy im źle życzyły, chodzi tu bardziej o to, że wciąż czujemy się dziećmi i wizja małżeństwa czy nawet zaręczyn jest trochę przerażająca. 

Z innej strony zauważyłam coś zaskakującego: często, gdy jest się w liceum ma się poczucie i nawet słyszy od nauczycieli, że teraz się jest dorosłym. I szczerze chyba wtedy czułam się bardziej dorosła, a może po prostu spokojniejsza i bezpieczniejsza, niż teraz. Bo obecnie słyszę z jednej strony: no skończyłaś studiować dwa kierunki to teraz na trzecim idź pracować a z drugiej strony: ehhh studiowanie to takie sztuczne przedłużanie dzieciństwa, studiuj najdłużej jak się da, bo potem to już tylko praca i praca. Najciekawsze jest to, że często mówią to osoby, które same nie studiowały bądź nie mają pojęcia jak obecnie studiowanie wygląda. Pracowanie na studiach to fajna sprawa, ale nie znam ani jednej osoby, która w trakcie studiów robiłaby "zawodowo" coś związanego z jej kierunkiem. Mam wrażenie, że część ludzi chwali samą ideę pracowania bez większego zastanowienia nad tym, co kto by robił. I mam nadzieję, że nie zrozumiecie mnie źle, bo pod żadnym pozorem to nie jest krytyka osób, które studiują i dorabiają weekendami czy coś takiego. Sama im trochę zazdroszczę, a praca trochę mnie przeraża, ale wykorzystuję w tym momencie bloga, aby trochę pokłócić się z osobami, od których słyszę, że MUSZĘ zacząć już pracować. A ja bym chciała postudiować chociaż rok jak człowiek, móc naprawdę wykorzystać ten czas na czytanie, przyłożyć się do zajęć, być do nich przygotowana tak jak należy, ale też mieć czas, gdzieś wyjść zobaczyć więcej Gdańska, nie wspominając o tym, że przez ostanie 3 lata w Gdyni i Sopocie była może po 3 razy. Chciałabym też poratować swoje zdrowie, bo w sumie odkąd skręciłam kostkę (chociaż to nie był bezpośredni powód, raczej taki punk rozpoczęcia) z moim zdrowiem na różnych poziomach nie jest tak dobrze jak być powinno. Mi się może na przykład wydawać, że się nie stresuję, aż tak bardzo, ale mój organizm uważa inaczej.  Z innej strony głupio mi też tłumaczyć ludziom sytuację finansową moją i moich rodziców. 

Zastanawiam się czy przez tę dziwną presję, którą tak naprawdę wywierają na mnie ludzie, którym daleko jest od znania mojej sytuacji w tym roku przed powrotem do Gdańska znów się stresuję. I nawet nie wiem, czy nie najbardziej ze wszystkich powrotów. Z jednej strony wiem, że zupełnie nie mam czym, a wręcz powinnam się cieszyć, bo na przykład grupy zostały bez zmian i będę w 4, a i tak się denerwuję. Może dlatego, że nie będzie już ZIArtu, a nieprzewidywalne, dziwne zajęcia i prawie im dorównujący studenci tegoż kierunku byli ze sobą tak związani i fakt, że już razem nie studiujemy jest uderzający. Nie sądziłam, że będę tak czuła, ale jednak będzie mi czegoś w Gdańsku brakowało. A powinnam ogólnie zacząć od tego, że już jedne studia skończyłam, mam licencjat (ale dyplom wciąż do odebrania) i powinnam czuć, że podbiję ten rok na filologii polskiej. 

Ale właśnie to będzie ostatni rok licencjatu więc denerwuję się już na zapas decyzjami, które będę musiała podjąć za rok. Czy zostać w Gdańsku na studiach dziennych i jednak na magisterce rozejrzeć się za jakąś pracą? Czy zdecydować się na studia zaoczne w Warszawie, Białymstoku, Olsztynie i rozważyć szukanie pracy/staży w Ostrołęce? Nie byłoby to niemożliwe, ale znów, gdy tylko komuś znajomemu (znajomemu powyżej trzydziestki) o tym wspominam, to wszyscy mi mówią, aby uciekać z miasta. I faktycznie młodzi uciekają, ale we mnie budzi się jakaś potrzeba misji (ahh te prawie artystyczne studia i licencjat o marketingu), żeby w mieście coś się działo, żeby inni młodzi nie chcieli z niego uciekać, bo naprawdę w końcu nie będzie tu komu pracować.

Tak sobie piszę i myślę, że właśnie zaczęliście uważać, że nie rozumiem tego, że dorosłość polega właśnie na tym, że decyzje się podejmuje i ponosi ich konsekwencje. Wyprowadzam Was z błędu doskonale znam tę definicję dorosłości. Ale to trochę nie o tym wpis, bo ja jakieś decyzje podejmę, przyzwyczaję się do nich i nie będę żałowała.

To wpis o tym, że akurat to taki czas, że nazbierało mi się tyle myśli, a pisanie i rozmawianie ma trochę właściwości porządkujących. Poza tym dzielenie się takimi rozmyślaniami, sprawia, że ludzie dzielą się swoimi i wspólnie można wymyślić jeszcze więcej.

To też ostatni wpis we wrześniu, następny będzie 1 października i będzie to podsumowanie 14. Festiwalu Teatrów Małych IGŁA, który trwa w Ostrołęce dziś i jutro, a przy którego organizacji właśnie pomagam.

Czekam bardzo na Wasze komentarze, bo jestem bardzo ciekawa czy macie jakieś przemyślenia, doświadczenia w tematach, które dziś poruszam.
LOVE, M

2 komentarze:

  1. U mnie wygląda to tak. Rok temu w maju pisałam maturę. Teoretycznie powinnam zaczynać teraz drugi rok studiów, ale niestandardowo zamiast iść na uczelnie zdecydowałam się na pracę. Wyjechałam na pół roku do Niemiec i wiesz co? Wokół słyszałam tylko "eee praca, poszłabyś na studia, ale uczyć ci się nie chce". Może chce, może nie chce... To moja sprawa. Póki co mam inne cele przed sobą niż studia (swoją drogą nie wykluczam, że kiedyś na nie pójdę, po porostu na razie nie czuję takiej potrzeby i pewnie bym się tylko wkurzała, że marnuję czas, bo mam inspiracje robić coś innego). No i co? Mam czuć się z tego powodu gorsza? Babcie do tej pory nie mogą się pogodzić z moją decyzją. Za każdym razem w gronie rodziny pojawiają się dwa tematy - studia i mój ślub. Tak tak. Jakkolwiek dorośle to brzmi, niedługo dołączę do grona zaobrączkowanych, a najlepsze jest to, że ja wcale nie czuję, że w moim życiu nastąpi jakaś drastyczna zmiana. Nie czuję się psychicznie nastawiona na bycie żoną, ale też wiem, że wiele się nie zmieni :) Życie będzie toczyć się dalej, ja pewnie przez najbliższe kilka lat nie pójdę na te studia, zamiast tego zostanę żoną, będę musiała pracować i pewnie będę wysłuchiwać lamentowania mamy, dlaczego wyjechałam za granicę?!

    Jeszcze się taki nie narodził, coby każdemu dogodził :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że bardzo trudno oceniać co się komu bardziej chce, pracować czy uczyć, ktoś wychodzi z założenia, że praca jest łatwiejsza niż nauka, a o chyba nie do końca prawda.
      Sama na pierwszym roku miałam moment, że chciałam rzucić studia i iść do pracy, ale potem rozpoczęłam drugi kierunek i wiedziałam, że to właściwe miejsce dla mnie.

      I nikt za nikogo życia nie przeżyje ;)

      Usuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3