Hello!
Nie oglądam komedii romantycznych. A już tym bardziej nie chodzę na nie do kina. A jednak na Bajecznie bogatych Azjatów bilet kupiłam dzień przed premierą. To nic, że zagadałam się ze znajomą panią i ostatecznie sprzedała mi bilet na 2 września, któremu z resztą robiłam zdjęcie tego samego dnia, a skapnęłam się, że nie jest na dzień premiery na niedługo przed tym, gdy miałam się zbierać do wyjścia do kina. W skrócie, czekałam na ten film i całkiem zależało mi, żeby go zobaczyć.
Chociaż bałam się, że będzie żenujący. Zażenowanie z drugiej ręki to nie jest uczucie, które lubię przeżywać, chyba nikt nie lubi, a jakoś komedie romantyczne bardzo mi się z nim kojarzą. Ale na szczęście nie jest żenujący. Co prawda nasza bohaterka zalicza wpadki, ale jedna została pokazana w trailerze, druga chyba nie, ale były to takie naturalne i przewidywalne wpadki osoby, która znalazła się pierwszy raz i danym miejscu i nikogo nie zna.
Chwila o tym, o czym Bajecznie bogaci Azjaci są. Nick Young chce zabrać swoją dziewczynę Rachel Chu (nie wieloletnią jak można wszędzie przeczytać, w filmie bohaterowie ze trzy razy mówi, że są ze sobą rok) do rodzinnego Singapuru na ślub najlepszego przyjaciela. Zapomina tylko przygotować Rachel na to, że jego rodzina w sumie dużą część Singapuru posiada. Co oznacza, jak mówi tytuł i informuje najlepsza przyjaciółka Rachel ze studiów, są bajecznie bogaci.
Bogactwo rodziny Nicka jest problematyczne, ale Rachel ratuje Peik Lin i Oliver i główne chodzi tu o to, aby nasza bohaterka pojawiała się wszędzie w odpowiednio drogiej kreacji. Przynajmniej w tej kwestii nie ma wpadek, a Rachel ma naprawdę ładne sukienki. Szczególnie w scenie rodzinnego lepienia pierożków, a później w podobne kwiaty pod koniec filmu. Oraz kreację ze ślubu. Ogólnie jest na co popatrzeć, stroje są ładne, film jest bardzo kolorowy i tak, tam, gdzie ma być bogato jest tak bogato, że się wylewa.
Muszę powiedzieć, że Bajecznie bogaci Azjaci trochę mnie zaskoczyli. Bo oprócz żenady, obawiałam się także durnych intryg zazdrosnych córek innych bogaczy. Ale z tą kwestią film dość szybko się uporał. Rachel jest bardzo ludzką postacią, to znaczy przeżywa wszystkie wredne zachowania i niemiłe słowa, ale nie daje sobie w kaszę dmuchać. W końcu jest pani profesor od ekonomi. I film się tak buja: tu coś niemiłego, tu jej coś wychodzi. Ale, gdy nadszedł moment kulminacyjny to się zdziwiłam. Bo zerknęłam na zegarek, a tu zostało raptem 5 minut filmu i bardzo się głowiłam jak sytuacja zostanie rozwiązana. Film trwa 2 godziny, ale spokojnie mógłby dłużej (i tam jest wielki potencjał i możliwość i film nawet sam sobie ją całkiem zgrabnie otwiera, na kolejną część; a patrząc ile zarabia to będę bardzo szczęśliwa na wieść, że powstaje dwójka; sprawdziłam książek jest w sumie 3), bo wcale się tego nie czuje.
Prawdziwym problemem tego filmu jest rodzina. I to na wielu poziomach i zacznę od tego najmniej spoilerowego. W Bajecznie bogatych Azjatach praktycznie nie ma postaci ojca. A jak jest to niefajny typ. Ojciec Nicka żyje, ale ma biznesy na świecie, ojciec Rachel nie. Jeden z tatusiów jest bardzo trzecioplanowy, ale na drugim planie rozgrywa się wątek Astrid i Michaela, którzy są trochę podobni do naszej głównej pary, bo Michael też pochodził z bajecznie bogatych. I myślimy sobie skoro im się udało, nie ma możliwość aby Nickowi i Rachel się nie udało. Nie do końca. Chociaż Astrid i jej mąż wydaje się, że tworzą zgraną parę, okazuje się, że pod powierzchnią mają wiele kłopotów. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale naprawdę w czasie oglądania warto zwrócić na nich uwagę, bo to ciekawy wątek. Poza tym oprócz Peik Lin (która ma pełną rodzinę odpowiadającą za człon crazy w tytule) to jedyna naprawdę przychylna głównej bohaterce postać.
Prawdziwym problemem Rachel jest Eleanor, czyli matka Nicka. Oraz ogólnie kwestie rodzinne. I fakt, że nasza bohaterka jest dumna z tego, że jest panią profesor. Przed lotem jej mama mówi jej, że chociaż mówi i wygląda jak China, ma amerykańskie podejście do życia. To właśnie wypomina jej Eleanor. Przy czym okazuje się, że przeszłość Eleanor oraz jej relacja z teściową i to całe wychwalanie rodziny pod niebiosa to nie tak bajkowa sprawa, jak ona sama chciałby sobie wmawiać.
Poczytałam trochę o kostiumach i w tej scenie Eleanor pojawia się w dwuczęściowym zestawie Elie Saab.
A wiecie co nie jest problemem Rachel, tylko jej narzeczonym, ale za to jest problemem filmu? Nick. To znaczy to bardzo sympatyczna postać, aktor wygląda przemiło, ale im więcej o nim myślę tym bardziej nic o nim nie wiem. Oprócz tego, że chyba nie myśli. Oraz, że nie mamy pojęcia czym on się tak w sumie zajmuje w Nowym Jorku. Dlaczego Nick nie myśli? Ponieważ po pierwsze przed podróżą nie informuje dokładnie narzeczonej kim jest jego rodzina. To znaczy mamy całkiem fajne scenki przedstawiające jego kuzynki i kuzynów, ale to dalej nie wyjaśnia pozycji jaką mają. Później, gdy już są w Singapurze, co najmniej dwie inne postaci pytają się go wprost: czy przygotowałeś Rachel na to, co ją tu czeka. Odpowiedź: da sobie radę. I daje. Tylko, że mam wrażenie, że on powinien ją wspierać i jednak dać jej jakieś wskazówki. Fakt, faktem bohaterka denerwuje się na niego, że o wszystkim dowiaduje się no cóż nie od niego, ale on niezbyt zmienia swoje zachowanie. To wszystko nieszczególnie psuje oglądanie filmu, ale podejście Nicka jest trochę zaskakujące.
Jednakże Rachel i Nick wiele razy też udowadniają, że są cudną parą, ładnie razem wyglądają i czuć, że do siebie pasują, po prostu. Przy okazji warto wspomnieć o scenie ślubu Araminty i Colina, bo jeśli coś udowadnia, że tytułowi Azjaci są crazy rich, czy też crazy and rich to ta scena. Jest niesamowita. Cała. Dokładnie cała, po prosu trzeba ją zobaczyć. Bo nie tylko pomysłowość Aramity, jak sądzę, zaskakuje, to jako całość najlepsza scena w filmie. Dostajemy też scenę pod prysznicem jednego z bohaterów i pewien czas oglądamy tylko jego klatę, bo nie pokazują nam jego twarzy. Sądzę, że to bardzo przemyślany zabieg w kontekście tego, jak bardzo postaci męskie są zepchnięte w tym filmie na drugi plan.
W trakcie pisania miałam otworzone IMDb i sprawdzałam imiona postaci (plus zgadywanie narodowości aktorów i aktorek po nazwiskach to całkiem satysfakcjonująca zabawa) i rzuciło mi się w oczy, że kadr ze ślubu jest w trailerze. Więc obejrzałam cały. I bardzo się ucieszyłam, że nie widziałam go wcześniej, a na pewno nie ten ponad dwuminutowy. Pierwsza minuta zwiastunu jest w porządku. Nawet większość drugiej jest spoko. Ale UWAGA jeśli nie oglądaliście to może lepiej nie czytajcie dalej: to dosłownie ostateczna konfrontacja Rachel i Eleanor. Wyłożyli zakończenie filmu kawa na ławę w trailerze. KONIEC uwagi. W każdym razie, jeśli obejrzycie trailer to możecie nie być tak zaskoczeni jak ja byłam.
Teraz będę się zastanawiała czy nie pożałuję, że najpierw nie przeczytałam jednak książki, bo z jej strony na Wikipedii wynika, że jest dużo bardziej szczegółowa i dokładna niż film. Plus sprawdzenie listy postaci dodatkowo sprawia, że szanse na kolejną część wzrastają. To znaczy pod sam koniec filmu pojawia się Harry Shum Jr. i muszę przyznać, że zastanawiałam się w trakcie oglądania, czemu nie został, gdzieś w tym filmie obsadzony, chociaż później jego imię pojawia się dość wysoko w napisach i zastanawiam się czy go nie wycięto, a potem pomyślano, że można z tego wyciętego wątku zrobić sequel. Ja przyjmę więcej tego świata w każdej postaci.
Tylko, że w Polsce książka wyszła w filmowej okładce, a widziałam tyle ładnych okładek innych wydań.
Tylko, że w Polsce książka wyszła w filmowej okładce, a widziałam tyle ładnych okładek innych wydań.
LOVE, M
Też się spodziewałam po tym filmie głównie żenady i głupoty, ale może jednak dam szansę tej produkcji. Może nawet przeczytam książkę - kto wie?
OdpowiedzUsuńDaj! Naprawdę przyjemnie się go ogląda, nie jest głupi, a żenujący tylko o tyle, ile naprawdę, naprawdę musi, biorąc pod uwagę, jakim jest filmem :>
Usuń