Nowa seria Doctora Who zbliża się do końca - jeszcze jeden odcinek sezonu oraz odcinek na Nowy Rok (a nie na Boże Narodzenie - trochę mi przykro, bo lubiłam te odcinki) i pożegnamy się z jedenastym sezonem. Ale na razie kilka słów o dziewiątym odcinku.
Początkowo wydaje się, że będzie to banalny, nieciekawy i nudny odcinek. Bo sprawia wrażenie, że powinniśmy bardzo obawiać się jakiegoś niewidzialnego zagrożenia, które tylko słychać i straszy niewidomą dziewczynkę, której pomagają bohaterowie. I w przeciwieństwie do fabuły, która gdzieś w połowie okazuje się dużo ciekawsza niż się zapowiadało, dziewczynka jest wyjątkowo nieprzyjemną postacią.
W porównaniu z nudnawym odcinkiem sprzed tygodnia ten, dzięki początkowemu sugerowaniu, że to jakiś odcinek thriller, choć ciężko było w to uwierzyć, bo jako taki był mało przekonujący, ten oglądało się z zaciekawieniem. Trochę zabrakło w nim głębi, choć próbowano zagrać na emocjach rodzinnych i kwestii wyboru, ale bohaterowie tego odcinka byli zupełnie nieprzekonujący. Dużo lepiej zagrał wątek z Grahamem, ale nie trudno się było domyślić, jak historia się skończy.
Bardzo przypadło mi tez do gustu rozwiązanie kosmiczne i świadomy wszechświat (albo podobnie oglądałam po angielsku, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam) i tłumaczenie, ile Doctor miała babci. Mam wrażenie, że dawno koncepcja ingerencji kosmosu/obcych w naszą rzeczywistość nie była tak przemyślana i spójna. Choć wytłumaczenie tej koncepcji jest bardziej skomplikowane niż ona sama, ale to nic. W każdym razie Doctor miała kilka naprawdę błyskotliwych momentów, czego nie można powiedzieć o towarzyszach, może poza Grahamem.
Ogólnie to całkiem przyjemny odcinek, z mini plot twistem, ale nie zapewnia szczególnie dużo materiału do analizy żeby się nad nim za bardzo rozwodzić.
Trzymajcie się, M
Doktor Who dalej przede mną! Dalej spędzam wieczory przy "Once upon a time" :) może w przyszłym roku w końcu uda mi się obejrzeć ten serial.
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do świątecznego tagu! :)
Pozdrawiam!