Pomysł na robienie zdjęć przez cały dzień przez godzinę podpatrzyłam w internecie już dawno temu i były to moje 3 lub 4 urodziny, gdy to robiłam. Z tego co pamiętam, założeniem tego projektu było kreatywne odkrywanie codzienności, ale mój prawdziwy poziom zaangażowania w prawdziwe znaczenie tego pomysłu jest taki, że zapominam nawet, że na blogu zdecydowanie lepiej prezentują się zdjęcia poziome, a nie pionowe i nie pamiętam, aby przekręcić telefon, gdy je robię.
W moim wydaniu to po prostu łatwy sposób pokazania jak mniej więcej ostatnio spędzam dni.
To znaczy łatwe jest robienie zdjęć, bo podpisywanie ich trwa zdecydowanie za długo. Dobrze, że nie zdecydowałam się publikować tego dokładnie w dniu urodzin, bo i tak nie wyrobiłabym się z pisaniem.
8.00
Ostatnio zmieniłam stronę spania i gdy się budzę, nie widzę mojej pięknej ściany tylko okno. Poza tym jak na moje urodziny obudziłam się w całkiem niezłym humorze, a to już jakiś postęp, bo zwykle z jakiegoś irracjonalnego powodu w dniu urodzin jestem zawsze zezłoszczona.
9.00
Dopiero o 9 zabrałam się za prawdziwie profesjonalne zaparzanie kawy, bo odkąd mam Instagram i wrzucam na niego zdjęcia codziennie wieczorem, pierwszą rzeczą, jaką robię jest sprawdzanie, jak zdjęcie się spodobało. A potem przeglądam zdjęcia innych ludzi, stories i niekończącą się wyszukiwarkę i zanim się obejrzę mija 40 minut.
10.00
Nie było po co robić tortu, ale odkąd wróciłam do domu na wakacje miałam ochotę zrobić babeczki i uznałam, że mogę sobie upiec je na urodziny. W Gdańsku nie za bardzo mam jak rozwijać swoje umiejętności piekarskie, ale nawet w domu zapomniałam, że mamy specjalne foremki, żeby babeczki się nie rozlewały więc pierwsza partia nie wyszła zbyt estetyczna.
Ale, ponieważ prawie porzuciłam już moje marzenia o imprezie niespodziance i próbuję dosięgnąć bycia realistką, za którą uważa mnie część znających mnie osób, to nieważne jak moje babeczki wyglądały skoro i tak były tylko dla mnie.
Plus, urodziny w wakacje mogą wydawać się super sprawą, ale nie są. Większość moich najbliższych znajomych nie jest w tym czasie w Ostrołęce, a pewna część z nich nie jest nawet w Polsce. Ba, niektórzy są na innym kontynencie. Zawszę będę zazdrościła ludziom, którzy mają jakąś w miarę stałą paczkę znajomych, którzy faktycznie potrafią się spotkać wszyscy razem, bo mi to nigdy w życiu nie wyszło. I nie sądzę, żeby było możliwe żeby jeszcze wyszło.
11.00
Babeczki piekły się dalej, a mi, pomiędzy wyjmowaniem i wykładaniem do piekarnika, nakładaniem do foremek i przygotowywaniem kolejnej porcji ciasta, udało się obejrzeć nieco mojego ulubionego obok Jednego z Dziesięciu programu telewizyjnego, czyli Katastrofy w przestworzach. Nawet pisałam o nim kiedyś na blogu, ale nie sądzę, by ktokolwiek, kto obecnie go czyta, mógł to pamiętać.
12.00
Koło 4 piekącej się partii przestałam liczyć, ile babeczek udało się zrobić. I gdyby nie to, że miałam później wyjść to prawdopodobnie zrobiłabym ich więcej. Bo przepis jest banalnie prosty i mogę się z Wami nim podzielić (bo na blogu jest też sekcja Miam (a jak, zrobiłam literówkę w tagu), która umiera śmiercią naturalną).
Składniki suche:
2,5 szklanki mąki
3/4 szklanki cukru
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka cukru waniliowego (sama zawsze i do każdego ciasta wsypuję po prosu całą, małą torebeczkę tego cukru; nie polecam tej sztuczki jednak w przypadku proszku do pieczenia)
szczypta soli.
Składniki mokre:
50g roztopionego masła
2 lekko roztrzepane jajka
1 i 1/4 szklanki mleka
Składniki powinny być w temperaturze pokojowej. A wykonanie jest banalnie proste: najpierw łączy się razem wszystkie składniki z danej grupy razem, a później do suchych dodaje mokre i delikatnie, niezbyt długo miesza. Podobno, jeśli ktoś się przyłoży do mieszania składników razem, to babeczki nie chcą rosnąć. Nieszczególnie chcą też rosnąć, jeśli coś się do nich doda. Robiłam z czekoladą i były o 1/3 niższe od tych bez niczego. A, chociaż proste, samo to ciasto w formie babeczki jest bardzo smaczne. Te cudeńka pieką się w 180 stopniach, około 20-25 minut.
Notabene. Ostateczny efekt mojego babeczkowego poranka możecie zobaczyć na Instagramie <o tu>.
13.00.
O tej godzinie szykowałam się do wyjścia na miasto i Mama próbowała ogarnąć moje włosy, ale się nie udało. Miały być ładne warkoczyki, a koniec końców i tak chodziłam w koczku.
14.00
Załatwiałam z bratem bardzo ważne sprawy. Jego poszła szybko i łatwo. Z moją okazało się, że nie mogłam znaleźć tego, czego potrzebowałam na stronie banku ani pani w oddziale też nie może tego zrobić, bo to opcja dostępna tylko z poziomu aplikacji banku na telefon. Mój telefon ma tak mało miejsca, ze ledwie aktualizacje systemu się na nim mieszczą, a nie mogę instalować aplikacji bezpośrednio na karcie pamięci. Irytujące to, ale udało się zrobić to na tablecie. Teraz jednak pomyślałam, że są przecież osoby, które wcale nie korzystają z żadnej bankowości internetowej, czy to mobilnej czy na komputerze i ciekawe, co pani w oddziale zrobiłaby, gdyby taki ktoś do niej przyszedł i chciał załatwić to samo, co ja.
15.00
Ostrołęcka Wieża Eiffla albo Tokyo Tower, czyli wieża telewizyjna, chyba najwyższa budowla w mieście, a dzięki odległości i perspektywie wygląda na niższą niż latarnia uliczna. W każdym razie po około 2 godzinach łażenia w końcu byłam w drodze do domu.
Pomyślałam teraz o jednej ciekawej rzeczy. Otóż uwielbiam chodzić i spacerować, wtedy czuję się najlepiej i najlepiej rozmawia mi się z ludźmi. Mogłabym spokojnie powiedzieć, że jeśli nie byłeś/byłaś ze mną na przynajmniej godzinnym (a to i tak niewiele) spacerze to mnie nie znasz. Chociaż czytanie bloga też robi robotę, bo i tu lubię się wynurzać. Ale przez ekran nie widać tego, że gdy tak sobie idę potrafię być zaskakująco spontaniczna i zabawna. I wielu innych rzeczy, które przebywanie w pomieszczeniach skutecznie hamuje.
16.00
Uwielbiam mój widok z okna i nieraz już o tym pisałam, ale w ostatnim czasie zaszły w nim zmiany, które zdecydowanie mi się nie podobają. Przycinać i wycinać drzewa jest łatwo, ale zasadzić nowe już niekoniecznie.
A druga sprawa przez takie sąsiedztwo wiosną i latem mój pokój niesamowicie się kurzy. Codziennie sprzątać mi się raczej nie chce, ale mój laptop zbiera kurz lepiej niż niejeden odkrzacz więc trzeba. W każdym razie wróciłam z wojaży po mieście i trochę ogarniałam moje włości.
17.00
Plan jest taki, że 30 lipca pojawi się wpis z pierwszymi wrażeniami z sezonu letniego, więc w końcu usiadłam i zabrałam się za nadrabianie anime. I nawet podobały mi się odcinki, które widziałam tego dnia, ale zostało mi jeszcze sporo do zobaczenia.
18.00
A tak mniej więcej wygląda kącik, gdzie spędzam najwięcej czasu. Akurat dalej oglądałam anime, z tego co widzę było to właśnie Banana Fish i naprawdę nie chciało mi się ruszać z krzesła. Mój widok za oknem już znacie, a teraz widzicie także część mojego stanowiska dowodzenia. Drugą część widać trochę na zdjęciu wyżej, bo mój pokój ma ten plus, że posiada dwa biurka - jedno do laptopa, a drugie do pisania, wykorzystywane też jako stół i ogólna przechowalnia rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić.
19.00
Nadrabiałam internetowe czytanie. Blogi, nie blogi, portale informacyjne. Jestem tak przyzwyczajona do czytania wiadomości, że gdy przychodzi mi obejrzeć jakiś program z newsami w TV to zawsze mam wrażenie, że tak mało tam mówią, że i tak nic nie wiem albo informują o rzeczach, które już czytałam.
20 i 21.
Miałam gościa i okazało się, że zgubiłam gdzieś całą godzinę.
22.00
A tak wyglądał księżyc, a w sumie pół, bo pół było już za blokiem. A podobno jutro jakieś super zaćmienie, nie przegapcie, bo następne tego typu ma być dopiero za 100 lat!
PS Księżyc, to to światło wyżej. Niżej to latarnia ^ ^
23.00
Czytam ostatnio Wojny konsolowe i niby idzie mi dobrze, ale to intrygujący przykład książki, która w sumie jest ciekawa, ale nie jest pasjonująca. Nie mam problemu żeby ją odłożyć, nie mam potrzeby przeczytania jeszcze tylko jednego rozdziału, choć jednocześnie jest interesująca i można się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy, a jest tak napisana, że i laik szybko połapie się o co chodzi. I cały czas rozważam: napisać czy nie napisać całej recenzji. I czy zdążę ją przeczytać, zanim kolejne grube (Wojny konsolowe mają 572 strony) tomiszcze do mnie dotrze, bo dziś ruszyły wysyłki Geminy, a moje branie udziału w tej akcji wydawniczej to jeden z niestety nielicznych przykładów mojej działalności w ramach bycia trochę blogerem książkowym.
I to by było w sumie na tyle,
LOVE, M
I dziękuję bardzo, bardzo za życzenia złożone pod wtorkowym wpisem, to bardzo, bardzo, bardzo miłe!
Fajny pomysł na post! Mimochodem analizowałam, jak wygląda mój dzień tak godzina po godzinie i stwierdziłam, że również miałabym wiele do opowiedzenia, więc jeśli pozwolisz, odgapię ;) Zrobiłaś mi ogromną ochotę na babeczki i już miałam pytać o przepis, a tu proszę! ♥
OdpowiedzUsuń