sobota, 17 sierpnia 2019

Nieudane podejście do lądowania, czyli pierwsza część recenzji książki Pilot ci tego nie powie

Hello!
Gdy zobaczyłam pierwsze zapowiedzi książki Pilot ci tego nie powie, byłam wniebowzięta. Ale bardzo boleśnie z tego nieba spadłam i dziś oraz poniedziałek zabiorę Was w moją drogę z nieba do katastrofy. To pierwszy przypadek na blogu, gdzie wrażenia z czytania książki musiałam podzielić na dwie części, bo jeden wpis byłby zdecydowanie za długi.

książka Pilot ci tego nie powie


Tytuł: Pilot ci tego nie powie

Cockpit confidential

Autor: Patrick Smith

Tłumacz: Jolanta Sawicka

Wydawnictwo: MUZA, 2019


Pierwsze zaskoczenie - ależ ta książka jest nudna. Autor pisze: nie będę opisywał jak działają silniki odrzutowe... po czym to robi. Albo informuje czytelnika, że nie będzie pisał o tym i o tym, bo ani on ani czytelnik tego nie zrozumieją. Może lepiej nie informować czytelnika o czym się nie będzie pisało i przy okazji obrażać trochę jego inteligencję - gdyby wyciąć z książki wszystkie takie momenty, straciłaby ona tylko na ilości kartek, a nie na wartości merytorycznej.

Drugie - ależ ona jest pełna autora. Jego zdaniem, jego zainteresowania. Momentami jest tak subiektywna, że zwyczajnie źle się ją czyta. Wydaje mi się, że wiele osób sięgnęło po tę książkę, aby zdobyć trochę wiedzy ogólnej o samolotach, a nie wiedzy o upodobaniach i preferencjach jej autora. Airbusy są brzydkie, Boeingi są ładne - bo ja tak mówię! Dreamliner to zła nazwa dla samolotu, bo kojarzy się z tym, że piloci mogą przysnąć!
Autor jest po prostu bohaterem tej książki i to bohaterem wyjątkowo irytującym. Co daje bardzo dziwne odczucia podczas czytania - ma się wrażenie, że autor czasami się chwali, czasami jest zazdrosny o to, że filmy o katastrofach lotniczych są popularne, czasami żali - bo wnioskuję, że częściej był drugim pilotem niż kapitanem. Ogólnie momentami ta książka ma taki ton, jakby autor był złośliwym nastolatkiem.

Zaskoczenie trzy - autor opisuje sporo modeli samolotów, a w całej książce nie pojawia się nawet jeden obrazek, nawet pól ilustracji czy jedna trzecia jakiegokolwiek schematu. Nic. Z jednej strony zastanawiałam się, czy nie byłby to jakiś problem dla wydawnictwa, czy to prawny czy jakikolwiek inny, ale z drugiej przecież jest tyle książek i książeczek typu encyklopedia samolotów, samoloty, śmigłowce, które składają się w dużej części ze zdjęć samolotów, że nie wyobrażam sobie, aby zamieszczenie choćby zdjęcia jednego Concorde'a było aż takim wyzwaniem dla wydawcy.

Cztery - coś, na co nie sądziłam, że zwrócę uwagę i będzie mnie irytowało w trakcie czytania - zdania w nawiasie. Ale nie normalne uzupełnienie, dopowiedzenie jakiejś informacji do zdania, tylko fragmenty akapitów wyglądające o tak:


Po zakończeniu lotu niebieski płyn razem z tym, co do niego dorzuciliśmy, jest zasysany do zbiornika w tylnej części specjalnego pojazdu. (Praca kierowcy takiego pojazdu jest jeszcze bardziej parszywa niż drugiego pilota, ale lepiej płatna). Kierowca wyjeżdża z tym ładunkiem poza lotnisko i ukradkiem pozbywa się odchodów, pakując je do rowu za parkingiem. 

(str. 87)


Przypuszczam, że tak było w oryginale, ale w bardzo wielu miejscach te nawiasy można by usunąć i nikt nawet nie domyśliłby się, że kiedyś tam były. Poza tym powyższy cytat całkiem nieźle obrazuje ogólny ton książki i wątpliwe poczucie humoru autora.

Zaskoczenie numer pięć - po około 100 (z 427) strony odkryłam, dlaczego ta książka nosi tytuł Pilot ci tego nie powie - bo jak by ci powiedział, to zniechęciłbyś się do lotów samolotem tak bardzo, że wszyscy piloci straciliby pracę.
Początek rozdziału trzeciego to dosłownie wyliczenie piętnastu rzeczy, które nie podobają się autorowi na lotniskach. Każdy z punktów napisany jest z pretensją do całego świata i tak, jak gdyby czytelnik mógł coś w funkcjonowaniu lotnisk zmienić. Przez jakiś czas myślałam, że te punkty to żart, sarkazm, że nie są na serio. Przynajmniej częściowo. Ale się pomyliłam i z każdą kolejną stroną miałam coraz większe wrażenie, że ta książka to jakaś dziwna wariacja na temat biografii, a nie książka, z której dowiem się "wszystkiego, co warto wiedzieć o lataniu samolotem".

Pięć i pół - ta książka jest tak amerykocentryczna (w znaczeniu dokładnie USA), że często miałam wrażenie, że wydawanie jej w Europie, a już tym bardziej w Polsce, to dość bezsensowny pomysł.

Zaskoczenie szóste, które już nawet nie jest zaskoczeniem - ta książka naprawdę jest po prostu dobrze zakamuflowaną biografią jej autora.

Siódme - w książce pojawia się zdanie: "Wodowanie jest procedurą na tyle prostą, że piloci nawet nie ćwiczą jej na symulatorach." (str. 203). Bardzo chciałabym mieć jakiegoś pilota na podorędziu, aby móc go o to zapytać, bo nigdy, we wszystkim co oglądałam i czytałam o samolotach wcześniej, nie spotkałam się ze stwierdzeniem, że wodowanie jest proste. Wszyscy twierdzą, że jest raczej trudne, bo powierzchnia wody jest nieprzewidywalna, bo ląduje się przecież bez podwozia i trzeba ułożyć samolot równo, aby się nie przechylił i ogólnie samoloty nie są szczególnie przygotowane do lądowania na wodzie. 

Ten punkt pojawia się, bo oczywiście mamy pytanie o lądowanie na rzece Hudson. I przy odpowiedzi na to pytanie wymienia inne wypadki z samolotami, z czego 4 z 5 mają swoje odcinki Katastrofy w przestworzach. Historie dwóch pilotów autor książki poleca szczególnie wygooglować i zastanawia się, dlaczego - skoro powstał film Sully - nie powstały filmy o lotach Johna Testrake'a oraz Bernarda Dhellemme. I wiecie gdyby autor posłuchał się swojej własnej rady odkryłby, że  o pierwszym locie powstały dwa filmy, a drugi jest wspominany w 4 różnych telewizyjnych seriach (w tym w Katastrofie w przestworzach). Oczywiście odcinek Katastrofy nie jest tak prestiżowy jak film reżyserowany przez Clinta Eastwooda. Przy czym, gdzieś na początku książki autor twierdzi, że ogólnie nie lubi filmów o samolotach.

Zaskoczenie ósme. Wspominałam wcześniej, że ton całej tej książki jest bardzo dziwny, a autor ma specyficzne poczucie humoru. Przykład: na jednej stronie opisuje przypadek z 2015 roku, gdy drugi pilot umyślnie wbił się samolotem w ścianę górską w Alpach (zabijając siebie i pasażerów), a dalej pisze między innymi o tym, na jaką pomoc psychologiczną mogą liczyć piloci. Na następnej stronie żartuje, że efektem ubocznym trzygodzinnego wymieniania papierów w segregatorach, gdy procedura startu ulegała zamianie były między innymi próby samobójcze. 
Zabawne? 


Ale wiecie co za to było naprawdę zabawne? Nazywanie zupek błyskawicznych ramenem. Wikipedia twierdzi, że ramen był pierwowzorem zupki błyskawicznej, ale nie wydaje mi się, aby w Polsce powszechne były wykorzystywanie słowa ramen jako synonimu zupki błyskawicznej. Ramen kojarzy się raczej z japońskim rosołem oraz jedzeniem, które w Polsce jadamy raczej w restauracjach. 


***


Na dziś tyle. Jesteśmy dokładnie w połowie książki i chociaż dalej będę pisała o niej w konwencji zaskoczeń, nie wiem, co autor musiałby napisać, żeby tak naprawdę, naprawdę mnie zaskoczyć.

Do poniedziałku, M

3 komentarze:

  1. Też tak czasem robię: "nie powiem Ci tego, ale słuchaj kiedy obróci się ta..", czuję się jak ten autor w pierwszej poruszonej przez Ciebie kwestii. Wydaje mi się, że musiał z siebie po prostu wylać wszelkie emocji i całą irytację, jaka powstałą przez lata pracy z samolotami.
    Brak obrazków z kolei mnie bawi, choć może sprawdzać to zwyczajnie ciekawość czytelnika i takowy zainteresowany właśnie sięgnie po encyklopedię maszyn powietrznych albo przynajmniej po google? Nie wiem. Choć fakt, wolałabym mieć przed nosem opis maszyny i jego zdjęcie.
    Ramen zupką błyskawiczną? Dobre sobie. Teraz to mnie rozbawiłaś na całego, a w sumie to zasmuciłaś, bo potem ludzie pójdą do restauracji, zobaczą w karcie "ramen" i będą myśleć, że dostaną "zupkę chińską".
    Szczerze, współczuję że czytałaś tą książkę. W 100% mnie zniechęciłaś.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za obszerny komentarz!

      Ramen naprawdę mnie rozbroił, dlatego po tym miejscu zrobiłam dłuższą przerwę w czytaniu tej książki.

      Usuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3