Hello!
Stało się coś niespodziewanego! Obejrzałam anime - i to w pierwszym miesiącu roku, na dodatek niezmuszana przez nikogo, a jedynie zmotywowana pisaniem o Crunchyroll Anime Awards - a potem obejrzałam jeszcze film, który powstał na podstawie tego samego materiału źródłowego.
My Happy Marriage - anime
Biorąc pod uwagę, tytuł tej dramy być może nie powinnam być zdziwiona, że kwestia dogadania się głównych bohaterów przebiega w zasadzie bezproblemowo i całe to zamieszanie z aranżowanym małżeństwem bardzo szybko przypada obojgu do gustu. Dość szybko jednak widać, że tam pod spodem ukryta jest jakaś intryga - i mamy tu do czynienia z magicznym światem, w którym istnieją rody z magicznymi mocami oraz ludzie bez nich. Miyo - czyli nasza główna bohaterka - jest źle traktowana przez swojego ojca (a jeszcze gorzej przez macochę i siostrę) właśnie z powodu nieprzejawiania żadnych znaków tego, że jakąś moc posiada. Gdyby w Kopciuszku nie było balu, a było aranżowane małżeństwo, to mielibyśmy mniej więcej My Happy Marriage (trochę hiperbolizuję!).
Miyo musi przejść pewną drogę - schematycznie można napisać od szarej myszki do arystokratki - a historia jej maki i dzieciństwa jest naprawę smutna. Jednak w każdym możliwym aspekcie to anime jest płaskie i powierzchowne - tak samo tkliwa historia życia Miyo, jak i nieprawdopodobnie szybko rodzące się uczucie pomiędzy głównymi bohaterami. Psychologicznej głębi nie dodaje naszej głównej bohaterce fakt, że ma jeden z najbardziej irytujących, słodziutkich i wysokich, głosów jakie słyszałam. Nie chciałabym obrażać aktorki głosowej, bo w zasadzie ten głos jest doskonale dobrany do postaci i najpewniej jest to tak specjalnie. Niemniej jednak - jest irytujące. Główna bohaterka sama w sobie też bywa irytująca, ale ze świecą szukać nieirytujących bohaterek anime...
Gdy anime w kolejnych odcinkach odrobinę bardziej odsłania swoją magiczną intrygę fakt, że główną ambicją naszej bohaterki jest "stanie się dobrą żoną dla przyszłego męża", robi się kuriozalny. Wolałabym, aby Miyo nie budowała swojej pewności siebie na koncepcie bycia żoną - nawet jeśli jej przyszły mąż z zaaranżowanej relacji okazał się idealnym dla niej partnerem. W My Happy Marriage bohaterka nie ma żadnego wyboru, ale wydaje się nieźle odnajdować w sytuacji, w której się znalazła. Chyba że akurat inni bohaterowie traktują ją jak przedmiot...
Wizualnie My Happy Marriage wygląda jak dużo, dużo, dużo tańsza wersja Violet Evergarden. I to szczególnie rzuciły mi się w oczy projekty męskich postaci. Poza tym niestety animacja jest dość średnia, mało płynna, niekiedy wręcz drewniana. Wizualnie całość jest bardzo przeciętna.
Podsumowując, to nie jest za dobre anime, jego jedynym plusem jest projekt postaci głównego bohatera (gdyby młodego Victora z Yuri on Ice narysować w stylu Violet Evergarden, a potem zmniejszyć jakość) oraz kilka scen, gdy bohaterowie używają swoich nadprzyrodzonych mocy, bo te są zaskakująco zjawiskowe. Ogólnie nie miałabym nic przeciwko, gdyby powstało całe osobne anime skupiające się tylko i wyłącznie na eksplorowaniu świata przedstawionego, tych nadprzyrodzonych mocy i tego, jak oddziały walczą z makabreskami.
My Happy Marriage - film
Prawda jest jednak taka, że więcej dobrych rzeczy słyszałam o filmie niż o anime. Anime było chyba jednak pierwsze i chciałam zapoznać się z adaptacjami w odpowiedniej kolejności.
Film od razu informuje nas o magicznych rodach i makabreskach i widać, że na ten aspekt fabuły położony zostanie dużo większy nacisk. Skrócenie pewnych wątków i podanie ich w bardziej skondensowanej formie też wychodzi tej fabule na dobre. W filmie jest także lepszy balans pomiędzy postaciami i lepiej zauważyć zmiany, które w nich zachodzą i emocje, które się pojawiają. I nie tylko pomiędzy bohaterami - sprawa z małżeństwem i specjalnymi mocami też ma odpowiednie proporcje. Przy czym sprawa uczuć głównych bohaterów jest wciąż podporządkowana dwóm rzeczom - faktowi, że poznali się z powodu aranżowanego małżeństwa oraz prędkości światła, z którą rodzą się między nimi uczucia. Ponadto to nieczęste, ale temu filmowi narracje z off-u naprawdę służą i pozwalają oszczędzić czas. Najogólniej rzecz ujmując - w wersji filmowej wiele elementów fabuły i charakterystyki bohaterów ma o wiele więcej sensu niż w anime i jest też wprost o wiele lepiej wyjaśnione. Film mniej skupia się na "byciu żoną", a nieco bardziej na ogólnej drodze Miyo - i liczę mu to za ogromy plus.
Jeśli miałybyście coś oglądać, to zdecydowanie polecam wybrać film.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Dziękuję za podzielenie się swoimi odczuciami.
OdpowiedzUsuńFabuła brzmi ciekawie. Może skuszę się na film.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tym tytule! Może obejrzę film.
OdpowiedzUsuńNie oglądałam filmu, za to mam za sobą anime i muszę się całkowicie z Tobą zgodzić! (no, może poza tym irytującym głosem heroiny - w ogóle nie zwróciłam na to uwagi). Tytuł totalnie bez głębi, wszystko przedstawione jest bardzo powierzchownie. ALE, dzięki temu mogłam oglądać go po ciężkim dniu i nie miałam zbyt wielu trudności w przebrnięciu przez niego. Ogólnie miły dla oka. Od razu skojarzył mi się z Violet Evergarden, tylko z taką słabszą wersją, więc fajnie, że nie tylko ja odniosłam takie wrażenie. Myślę, że jak pojawi się kolejny sezon to będę oglądać, ale nie czekam na niego jakoś specjalnie :)
OdpowiedzUsuńA dla mnie to anime było urocze :) Jasne, Violet Evergarden jest nie do podrobienia, ale jakoś urzekł mnie spokój tej bajki.
OdpowiedzUsuń