piątek, 10 października 2025

W porównaniu i skojarzeniach - Tajwan. Herbatka na beczce prochu

 Hello!

Gdy dowiedziałam się, że Marcin Jacoby wydaje kolejną książkę w serii podróżniczo-krajoznawczej, kwestią czasu było, gdy ją przeczytam, bo że to zrobię - było pewne.

Tytuł: Tajwan. Herbatka na beczce prochu
Autor: Marcin Jacoby
Wydawnictwo: Muza

Wydaje mi się, że ze wszystkich trzech książek autora, które czytałam, ta jest najkrótsza:
Chiny bez makijażu mają 448 stron,
Korea Południowa. Republika żywiołów ma 400,
a Tajwan. Herbatka na beczce prochu ma 352 strony,
jest też najniżej oceniana na Lubimy Czytać, choć trzeba uczciwie przyznać, że tych ocen jest niewiele i są dość zbliżone (odpowiednio: 7,5; 7,3; 7,2). Ale coś jest na rzeczy, bo chociaż zasadniczo książka Tajwan. Herbatka na beczce prochu mi się podobała, to nie udało jej się wykrzesać we mnie tak samo ciepłych i entuzjastycznych uczuć, jak udało się to jej poprzedniczkom. Czego żałuję, bo książek o Tajwanie w Polsce jest niewiele (choć się to zmienia!). 

Momentami (choć raczej w początkowych rozdziałach) książka jest naprawdę gęsta od nazw własnych, obcych słów czy dat i przyznaję, że czasami musiałam czytać dany fragment lub akapit dwa razy, aby dobrze zrozumieć, co do czego się odnosi - co oznacza, że książka wymaga skupienia, aby nie przeczytać i nie zapomnieć od razu tego, co się właśnie przeczytało.  

Rozdziały książki mają kreatywne tytuły i nie od razu może być jasne, do czego się odnoszą, więc w prostszych terminach mamy tu po kolei opisane: geografię, religię, kuchnię, tożsamość i historię ludzi na wyspie, geopolitykę - to znaczy Chiny i USA a sprawa tajwańska oraz jak to wygląda z perspektywy samej wyspy, możliwość inwazji Chin, tajwańskie wojsko i nastawienie społeczeństwa (zabiorą manatki czy będą bronić wyspy?), demokrację i demokratyzację oraz scenę polityczną, mikroczipy. Na koniec mamy rozdział zatytułowany „Mój Tajwan”, w którym autor opisuje swoje doświadczenia z mieszkania tam na początku wieku (chociaż wspomnienia rozsiane są także po innych rozdziałach; znając poprzednie książki autora, wiedziałam, czego można się spodziewać w narracji, ale widziałam, że czytelnicy bywali zaskoczeni mocną obecnością autora w opowieści), następnie „Komentarze”, które są taką opisową bibliografią oraz zbiorem nazw własnych i informacji niepasujących do głównej narracji i prawdziwą bibliografię. W książce Tajwan. Herbatka na beczce prochu nie ma przypisów - jest ten rozdział komentarze, w którym znajdują się źródła. Wolałabym, aby były przypisy bibliograficzne, ale - z powodu pewnego zaufania do autora - lepszy taki zbiór źródeł niż żaden.

I tu mniej więcej kończy się część analityczna. To, co przeczytacie poniżej to w dużej części moje skojarzenia z tematem Tajwanu, które przywołała lektura tej książki. 

Ciekawe jest to, jak geopolityka oddziałuje na k-pop. Dla mnie wydarzeniem, które najbardziej kojarzy się z sytuacją geopolityczną Tajwanu, jest sytuacja z Tzuyu z Twice - i widać jest to doskonały przykład ilustrujący to zagadnienie, bo autor też o nim wspomina (Tzuyu urodziła się w Tainan i co ciekawe na angielskiej Wikipedii można wprost przeczytać is a Taiwanese singer; a chodziło o to, że w jednym z programów telewizyjnych pokazała się z tajwańską flagą, za co musiała później przepraszać i się tłumaczyć; kariera Twice w Chinach w zasadzie nie istnieje - a przynajmniej tak można wyczytać w komentarzach). Ogólnie ciekawe wydawałoby mi się badanie sprawdzające, jak przeciętny polski Kowalski (ale też Smith i osoby z innych krajów) postrzega Tajwan i czy w ogóle wie, że to nie jest państwo i co ma wspólnego z Chinami, bo mam wrażenie, że dla wielu ludzi Tajwan to po prostu Tajwan. Ale z drugiej strony autor opisuje swoje doświadczenia związane z kontaktami z politycznymi/dyplomatycznymi przedstawicielstwami Tajwanu i nie są one zbyt ciepłe. Jak autor pisze - prawdopodobnie z ostrożności. (Zrobiłam małe śledztwo i okazuje się, że jest więcej idoli z Tajwanu - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu okazało się, że Shuhua pochodzi z wyspy, nie wiedziałam też, że YangYang także się tam urodził; z tego, co zauważyłam w wielu zespołach, które debiutowały w ostatnich dwóch-trzech latach jest kilkunastu idoli z Tajwanu; wydaje się jednak, że w większości wszyscy są ostrożni z mówieniem o Tajwanie).

W rozdziale, w którym autor opisuje scenę polityczną, wspomina o różnych dziełach kultury i ich powiązaniach z prawami kobiet i pomyślałam, że wspomnienie o „Raju pierwszej miłości Fan Si-Chi” bardzo by tu pasowało. A w sprawie tego, jak na Tajwanie wyglądają prawa osób LGBT - dosłownie dzień lub dwa przed tym, gdy czytałam dotyczący tego fragment, w internecie mignęło mi nagranie, że w pałacu prezydenckim została przyjęta przez prezydent Tsai Ing-wen drag queen, która wygrała „RuPaul's Drag Race” (było to w maju 2024). Prawa osób LBGT są jednym z aspektów, które bardzo różnicują Republikę Chińską od Chińskiej Republiki Ludowej i jedną z części konstytuującej się tożsamości.

Ciekawe wydało mi się, jak duży wpływ na najwyraźniej wszystko na Tajwanie ma biznes. I to nie tylko ten mikroczipowy (i chociaż jest interesujący, to ten właśnie rozdział był w całej książce najmniej fascynujący), ale ogólnie. A szczególnie - powiązania, czy raczej wprost - działania, tajwańskiego biznesu na kontynencie (to znaczy w Chinach). Czytając fragmenty dotyczące biznesu i przemysłu, można odnieść wrażenie, że niektórym połączenie Chin i Tajwanu nie zrobiłoby różnicy, a jednocześnie największa firma mikroczipowa ma być swojego rodzaju linią obrony Tajwanu przed zewnętrznym zagrożeniem.

W narracji książki rzucały się w oczy liczne zestawienia Tajwanu z Koreą Południową i później okazało się, że Tajwańczycy sami chętnie porównują się z Republiką Korei (bez entuzjazmu w drugą stronę). Autor odnosi też niektóre wskaźniki do Polski. 

Z tego tekstu wychodzi trochę recenzja, trochę relacja, trochę zbiór tego, co mi kojarzy się z Tajwanem i mam jeszcze jedną taką uwagę. Autor na początku wieku poznał swoją żonę na Tajwanie, ale po zakończonym stypendium wrócił do Polski, a ona została na wyspie. Zakochani codziennie pisali do siebie listy i z tego, co zrozumiałam, listonosz codziennie jakiś list przynosił. Zastanawia mnie tylko jedno - z jakim opóźnieniem przychodziły te listy. Bo mogły przychodzić codziennie, a chyba nie było możliwości, aby list z Tajwanu do Polski (i odwrotnie) dotarł w ciągu jednego dnia. Zastanawia mnie to bardzo, bo wysyłam pocztówki w ramach postcrossingu i te na Tajwan idą zdecydowanie najdłużej (ok. 45-50 dni).

Czy polecam książkę Tajwan. Herbatka na beczce prochu - tak. W zasadzie nie ma się w niej do czego naprawdę przyczepić. Czyta się ją dobrze, jest ciekawa i naprawdę jej największym problemem jest to, że w dwóch poprzednich autorowi udało się jednak o wiele lepiej przekazać komponent emocjonalny opowieści o danym kraju i wypada nieco słabiej w porównaniu.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

poniedziałek, 6 października 2025

I jeszcze raz! - Alice in Borderland 3

 Hello!

Mój ulubiony serial do oglądania w czasie prasowania powrócił! Co ciekawe, żyję w przeświadczeniu, że ten serial lubię, ale gdy zerknęłam do recenzji pierwszego i drugiego sezonu, okazało się, że moje wrażenie tuż po ich obejrzeniu są raczej mieszane. Cóż, widać czas działa na korzyść tego serialu.

Recenzja pierwszego sezonu
Recenzja drugiego sezonu 

Arisu i Usagi żyją sobie jako szczęśliwe małżeństwo do momentu, gdy ich domowy spokój zakłóca naukowiec badający życie pozagrobowe, sekty i inne mroczne elementy ludzkiej egzystencji, a Usagi najwyraźniej daje mu się w coś wciągnąć, ponieważ wciąż nie przepracowała śmierci swojego ojca. Arisu i Usagi nie pamiętają wiele z czasu gier, ale oboje do nich wracają, choć w różnych okolicznościach. Arisu musi uratować Usagi zanim będzie za późno. (To znaczy Alicja goni króliczka i wskoczyła za nim do dziury).

Trzeci sezon Alice in Borderland ma tylko 6 odcinków i równie dobrze mógłby nie powstać. I nie piszę tego z jakąś złośliwością albo z powodu tego, że mi się nie podobał. Chodzi tylko o to, że cały motyw z wracaniem do gier i pokazywaniem ich więcej jest taki... powtarzalny. Gry są ciekawe, ale z założenia mają taki sam poziom trudności, bo wszystko jest jokerem. Przy czym oczywiście one na początku nie wydają się aż tak trudne - chociaż w tym sezonie trzeba mieć często więcej szczęścia niż rozumu - aby potem zaskoczyć ukrytymi utrudnieniami.

To nie tak, że tego sezonu nie ogląda się bez jakiejś przyjemności i zainteresowania, ale mimo pewnych starań twórców odcinkom brakuje nieco ładunku emocjonalnego. I nie bez znaczenia jest, że plot armor w tym serialu jest tytanowy (albo z vibranium czy innego adamantium). Wydaje się, że w jednej z postaci twórcy serialu (bo o ile wiem, materiał źródłowy tu się nie do końca zgrywa ze scenariuszem) próbowali odtworzyć trochę Chishiyę, ale nie powiedziałabym, aby im się to udało. Chociaż z drugiej strony poza Rei (która z powodu imienia i niebieskich włosów, kojarzyła mi się z postacią z Evangeliona) nie ma w trzecim sezonie szczególnie wyróżniających się postaci drugoplanowych w świecie gier. Nowym bohaterem i katalizatorem tego sezonu jest wspominany w opisie naukowiec - Ryuji Matsuyama. I nawet chciałabym coś o nim napisać, bo miał ogromny potencjał na naprawdę intrygującą postać, ale jednak Alice in Borderland w 6 odcinkach to nie jest typ serialu, w którym można zbudować złożoną postać i sprawić, aby widzowie poczuli z nią emocjonalną więź. Tak naprawdę największym osiągnięciem Matsuyamy w tym serialu jest fakt, że Arisu mu przywalił, bo sprowadził Usagi do tego świata. Matsuyama ma swoją motywację, swoją historię, swój konflikt wewnętrzny, ale trudno mieć wobec niego jakieś inne emocje niż ma Arisu (bo przecież to jednak jego oczami poznajemy większość świata gier).

Poza tym, co za koincydencja, że zarówno w drugim/trzecim sezonie Squid Game oraz w trzecim sezonie Alice występuje motyw z ciążą i dziećmi. Nie uważam, że to było jakoś zaplanowane (wydaje mi się, że to niemożliwe, aby scenarzyści znali swoje zamiary), ale niestety w przypadku Alice in Borderland dokłada się to do tego poczucia powtarzalności. Aczkolwiek może i Netflix kazał im, aby te serie były podobne, bo wygląda na to, że i Alice ma globalne ambicje... Tyle że, nawiązując do poprzedniego akapitu, tutaj główni bohaterowie przeżyli.

Najprościej oceniając ten sezon, można napisać, że to znów więcej tego samego, więcej Alicji w Alicji - tylko tyle (i nie aż tyle, bo jednak ze wszystkich trzech, drugi sezon wypada najlepiej - także dlatego, że wtedy najlepiej znamy bohaterów).

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

czwartek, 2 października 2025

K-pop 2025 - wrzesień

 Hello!

 Zakończył się wrzesień, czas przyjść i napisać wrażenia z k-popu!


ZEROBASEONE - ICONIC

Całkiem urocza z lekką nutą retro i delikatnie zabawnymi momentami słowami piosenka.

MONSTA X - N the Front

Jest mi bardzo przykro, ale nie dałam rady dosłuchać tej piosenki do końca. Nie słyszę tam piosenki, nie czuję tam melodii, słowa są jakieś pretekstowe i przy całej mojej miłości dla NCT ta piosenka brzmi jak odrzut z czasów produkcji ich co dziwniejszych utworów. Pomijam już kwestię tego, że jest to druga piosenka zespołu ze Starship, której klip kompletnie przytłacza sam utwór. 

aespa - Rich Man

Nie wiem, od czego zacząć, więc chyba najlepiej od początku - przyznaję, że gdy zobaczyłam, jaki tytuł będzie miał kolejny minialbum i główny singiel aespy byłam trochę zaniepokojona. Okazuje się, że niepotrzebnie. (Bo dopóki nie usłyszałam intro, nie załapałam do czego to "rich man" ma się odnosić). Piosenka już w intro zapowiada, jakie ma być jej przesłanie. Na pewno przypadła mi do gustu po pierwszym przesłuchaniu bardziej niż Working Hard (wiem, że ta piosenka nie ma wielu fanów, ale według mnie była OK), ale też doceniam, jak te piosenki do siebie pasują (Working Hard było samodzielnym singlem, nie przedpremierowym i nie znajduje się na tym minialbumie, ale zadbano o koherencję tych wydań). Widać też, że chaotyczne teledyski mają się dobrze i chyba będzie ich więcej (mam wrażenie, że taki mocny trend obecnie zapoczątkowało ALLDAY PROJECT i ich klip do FAMOUS). Jeśli komuś Rich Man nie przypadło do gustu, proponuję spróbować przesłuchać piosenkę przez słuchawki, bo doświadczenie jest zupełnie inne.

CIX - Wonder You

Jestem gdzieś pomiędzy to miła piosenka do słuchania a to chyba najsłabszy singiel grupy ever. Gdzie ta piosenka ma refren, jakiś czynnik wow, jest niestety monotonna. Naprawdę wolałabym dobry refren zamiast członków grupy bez koszulek w klipie. I wolałabym też, aby nie używano w teledyskach AI - bo to widać. 

Zazwyczaj piosenki CIX bardziej mi się podobają, niż nie podobają, ale na tym minialbumie (4 utwory) nie ma nic naprawdę szczególnego, a wręcz napisałabym, że muzycznie są to bardzo powtarzalne propozycje do tego, co już od CIX słyszeliśmy. 

HAECHAN - CRZY

Bardzo podobają mi się niektóre części tej piosenki, podoba mi się choreografia i podoba mi się klip w galerii sztuki. Natomiast nie jestem przekonana do całokształtu. A dokładniej na początku bardzo mnie Crzy zainteresowało, ale z kolejnymi sekundami piosenki coraz mniej mi się podobała i nawet mam teorię dlaczego - pokonały mnie te takie niby rapowe, bardziej deklamowane niż śpiewane partie.  

Dayoung - body

Nie będę ukrywała, że początkowo, gdy widziałam zapowiedzi tej piosenki i nawet później sam klip, odczuwałam pewien rodzaj dysonansu poznawczego, bo pamiętałam zupełnie inny wizerunek Dayoung - ale WJSN (Cosmic Girls) nie miały comebacku od 2022 (nad czym ubolewam) - więc nie dziwne, że dziewczyna się trochę zmieniła, a sam koncept tego wydania jest bardzo letni i bardzo amerykański. K-popowe idolki zazwyczaj nie biegają z czarnymi kreskami na całym oku. A piosenka naprawdę bardzo wpada w ucho, aż szkoda, że ktoś w Starship przespał i nie została wydana pod koniec lipca czy na początku sierpnia, bo to letni hit. Body mniej, chociaż też, natomiast number one rockstar brzmi, jak piosenka prosto z młodzieżowych filmów Disneya.

JUNHEE - Umbrella

Minialbum The First Day & Night. Przyznaję singiel zapowiadający album – Supernova – zrobił na mnie średnie wrażenie, ale Umbrella to taka ładna piosenka i ma ciekawy, całkiem uroczy teledysk. A piosenki na minialbumie są bardzo miłe do słuchania.

Taemin - Veil

Jak bardzo można zepsuć promowanie czyjegoś nowego materiału? Tak bardzo, że nikt nie wie, że Taemin - prawdopodobnie najbardziej popularny za swoje solowe wydania członek Shinee, ale i oczywiście solista na swoich zasadach - wypuścił coś nowego. I ja śledzę mniej więcej jego poczynania, a o Veil dowiedziałam się jakiś tydzień przed pojawieniem się klipu. Sama piosenka mi się podoba - chociaż proszę państwa 2 minuty 53 sekundy to trochę niewiele. Natomiast klip. Wydaje mi się, że pisałam to już wcześniej, ale teledyski Taemina odkąd zmienił agencję wyglądają tak biednie, że to aż smutne. Mam nadzieję, że znajdzie inną, która będzie miała na niego budżet. 

TREASURE - EVERYTHING

Ta piosenka nie brzmi, jak Airplane, ale pierwszą rzeczą, o której pomyślałam, gdy zaczęłam oglądać klip Treasure była piosenka iKON z 2015 roku (ja wiem, że lotniskowe/tęskniące piosenki to nic odkrywczego). I to chyba też dlatego, że nowa piosenka TWS (Head Shoulders Knees Toes) trochę kojarzy mi się z ich (w znaczeniu iKON) utworami sprzed paru lat. Zresztą nowa piosenka LUN8 (Lost) też ma jakiś taki vibe k-popu sprzed 5 lat. 

CHEN - Arcadia

To jest pierwsza piosenka od bardzo, bardzo, bardzo dawna, gdy od pierwszych sekund miałam poczucie, że mi się spodoba, a potem nie zawiodła i już po 30 sekundach wiedziałam, że będę do niej wracała. I cały minialbum (5 piosenek) jest jednym z lepszych wydanych w tym roku.

A jak jesteśmy w temacie członków EXO, to wspomnę, bo wcześniej zapomniałam, że piosenka D.O.  Dumb wypuszczona w połowie miesiąca też mi się bardzo podoba. 

CHANYEOL - Zuruiyo

To nie jest nic nowego, mi często piosenki brzmią podobnie, ale trochę się zdziwiłam, gdy pomyślałam, że nowa piosenka Chanyeola przypomina mi piosenkę z gry Mystic Messenger (a one nawet nie są AŻ tak podobne). Oraz opening z więcej niż jednego anime. W każdym razie Zuruiyo podoba mi się bardziej niż ostatni koreański comeback Chanyeola.

PS Na blogu piszę o k-popie, ale poza tym we wrześniu słuchałam z jednej strony piosenek z chińskich dram (nie wiem, czy kiedyś o tym wspominałam, ale ścieżki dźwiękowe z cdram bardzo pomagają mi się skupić), a z drugiej - End of You w wykonaniu Poppy, Amy Lee i Courtney Laplante.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

niedziela, 28 września 2025

Wszystko, o co chciałam zapytać blogerkę [wywiad Kasia – Myśli z Głowy Wylatujące]

 Hello!

Wspominałam kiedyś, że do wymyślania wywiadów potrzebuję trochę weny – w tym przypadku przyszła ona, gdy szykowałam blogowy wpis urodzinowy i przeglądałam komentarze z zeszłego roku. Przeczytałam komentarz Kasi z bloga Myśli z Głowy Wylatujące, odnoszący się do blogowania i pomyślałam, że warto byłoby zagłębić się w temat, czy…

Blogi i blogowanie umiera?

Kurde, nie wiem. Wśród moich obserwowanych mam sporo blogów, które dalej są aktywne i regularnie coś dodają. Jednak nie wiem, ile nowych blogów się pojawia, bo po prostu ich nie szukam. Sama teraz bardzo rzadko odwiedzam inne blogi. Mój blog też umiera, ale ciągle staram się go reanimować i nie porzucać.
Nie chciałabym, aby blogowanie umarło. Nie ufam na tyle kontom w Social Mediach, aby tylko i wyłącznie się tam udzielać. Mogą zniknąć w chwilę. Wystarczy włamanie, brak możliwości odzyskania hasła i koniec. Sama w maju walczyłam z włamaniem na konto i odzyskanie go zajęło mi dobre pół godziny, ale się udało. Jakby się nie udało, to bym założyła nowe konto, ale naprawdę byłoby mi szkoda tego wszystkiego. Coś, co się budowało latami przepada. Z blogiem wydaje mi się, że jest mniejszy problem. Można nawet sobie dodać drugiego maila jako administratora i na dłużej zachować dostęp w razie problemów. Nie jest się też tak uzależnionym od algorytmów. 

I drugie pytanie połączone z pierwszym – a może to nie tyle umieranie blogowanie, co panuje brak zastępowalności pokoleń. Znajome blogerki zaczynały pisać w gimnazjum/liceum, pisały jeszcze na studiach, ale gdy zaczęły pracę – na blogowanie nie starczało czasu. I o ile z jednej strony znam też wiele blogów założonych przez osoby pracujące, z rodzinami i dziećmi, to z drugiej – nie widzę raczej blogów zakładanych przez obecne licealistki – tu od razu startujemy z poziomu Instagrama/TikToka.

Bardzo możliwe. Nie mam pojęcia właśnie, ile osób teraz tworzy blogi. Na pewno widzę osoby w wieku gimnazjalnym/licealnym, które zakładają konta na Instagramie czy Tik-Toku, ale nie kojarzę nikogo tak młodego, kto by miał bloga. A szkoda. Uważam, że to doświadczenie w pisaniu bardzo dużo daje. Problem jest też w tym, że młode osoby mają coraz większe problemy z przyswajaniem długich treści i koncentracją (w sumie nie tylko młodzież szkolna, widzę to też sama po sobie).

I trzecia kwestia – wydaje mi się nieprawdą, że nikt nie czyta blogów. Powstaje niewiele nowych blogów (a przynajmniej ich nie widzę) i niektóre osoby przestają pisać, ale nawet na swoim blogu obserwuję powolny, ale przyrost czytelników. 

U mnie jest to samo. Mimo niewielkiej aktywności w obecnym roku, to pojawiają się nowi czytelnicy. Rzadko kiedy zdarzy się u mnie wpis, który w ogóle nie ma komentarzy. Jak w tamtym roku regularnie pisałam, to naprawdę aktywność była bardzo fajna.

Omówiłyśmy bolączki środowiska blogowego, więc teraz wypadałoby Cię w końcu przedstawić. Od siebie zacznę od tego, że mamy bardzo podobny blogowy staż – Myśli z głowy wylatujące powstały w kwietniu 2013 roku, a Mirabell w sierpniu 2012.

W 2013 roku to jeszcze nawet nie były Myśli z głowy wylatujące, tylko Świat według Kasi. Jakieś 1,5 roku później wpadła mi do głowy ta nazwa, a w 2019 zmieniłam adres, aby było spójnie.
Zaczynałam bloga, kończąc szóstą klasę podstawówki, a obecnie skończyłam studia magisterskie z chemii i dostałam się na doktorat. Te 12 lat temu nie uwierzyłabym w obie te rzeczy – że blog będzie dalej istniał, a ja zacznę karierę naukową. Co prawda, moje obecne życie odbija się na blogu – nie zawsze mam czas albo głowę do czytania książek i pisania o nich (albo pisania czegokolwiek), dlatego aktywność jest taka, jaka jest.

Cykl wywiadów na blogu nazywa się Wszystko, o co chciałabym zapytać… i z założenia moja rozmowa z Tobą miała być rozmową z koleżanką-blogerką, ale może w tym momencie czujesz się już bardziej instagramerką lub jeszcze inaczej definiujesz swoją obecną działalność w sieci?

Szczerze, czuję się blogerką niż Instagramerką. W Instagramie mi wiele rzeczy nie pasuje i drażni. Przede wszystkim mało miejsc na tekst i obecnie preferowanie formy krótkich wideo. Blog daje mi dużo większe możliwości, jeśli chodzi o pisanie, a to najbardziej lubię.


Twój blogowy staż może wyjaśniać, dlaczego – gdy zobaczyłam Twoje posty na Instagramie „Jestem czytelniczym dinozaurem…” – skomentowałam jedną z Twoich karuzel. Zazwyczaj tego nie robię, ale poczułam, że jestem „wśród swoich”. Stawiam taką tezę, że blogerka z Instargamem to jednak nieco inny typ twórcy niż osoba, która od początku działa tylko na Instagramie.

 
Też mam takie wrażenie. Szczególnie teraz, kiedy dominują te krótsze formy. W sumie mogę się wypowiadać tylko o bookstagramie, a to jest dość specyficzne miejsce i wygląda inaczej niż np. profile modowe. Porównują blogi i bookstagramy wyraźnie widzę, że nacisk jest stawiany na inne rzeczy. Blogi to bardziej rozwinięte recenzje, a z kolei bookstagramy to dużo wpisów okołoksiążkowych, humorystycznych rolek czy grafiki, które ktoś będzie udostępniał, bo się z tym zidentyfikuje. Taki w sumie był zamysł Dinozaurów – dać coś, z czym można będzie się identyfikować, aby przyciągnąć do siebie nowe osoby. Algorytmy są bezlitosne i nie ma co udawać, że się na nie zwraca uwagi. Tym bardziej, że ja Instagrama zakładałam, aby mieć łatwiejszy kontakt z obserwatorami, więc gdy ten kontakt zanikał, bo moje wpisy się nie pokazały, musiałam zacząć kombinować.

Migracja blogerek na Instagram jest niezaprzeczalna, ale zastanawiam się, jak Ty ją obserwujesz? Znam przypadki, gdy ktoś rzeczywiście zaczął udzielać się tylko na Instagramie i dalej tworzy o książkach/kulturze, ale znam też przypadki, gdy Instagramy koleżanek-blogerek zostały ich bardziej prywatnymi przestrzeniami.

W sumie nie obserwuję. W pewnym momencie po prostu treści, które odbieram na blogach i na Instagramie się rozjechały. Jedynie zauważyłam, że osoby, które zaczęłam obserwować na początku (2019) już zrezygnowały i z Instagrama, i z blogowania. W przypadku tych Instagramów książkowych, to po prostu konto znikało albo nic się na nim nie pojawiało. Było kilka takich kont, ale bez blogów, gdzie ktoś zaczął mniej pisać o książkach, a więcej swoich prywatnych spraw i często przestawałam obserwować takie osoby, jeśli nie miałam z nimi większego kontaktu.

Jak było w Twoim przypadku – kiedy założyłaś Instagrama i zaczęłaś na nim prężnie działać? Miała to być forma uzupełnienia bloga, może początkowy był to Twój profil prywatny, czy miałaś jeszcze jakieś inne motywacje?

O, fajnie się tutaj wszystko podsumuje. Instagrama założyłam w 2019 roku jako takie konto typowo pod bloga, aby mieć lepszy kontakt z odbiorcami. Po jakimś miesiącu czy dwóch ewoluował całkiem w bookstagrama i tak zostało. Teraz nie wyobrażam sobie pisać tam o czymś innym niż książki czy czasem filmy.

Mam wrażenie, że działalność na Instagramie też się zmienia – nie widzę tylu, ile wcześniej fal nowych premier książkowych. Pamiętam, gdy w 2022 roku przez dobry miesiąc, co drugie zdjęcie książki, które widziała na IG, to było „Malibu płonie” – teraz już dawno nie widziałam podobnego szumu. Nie wiem, czy to wydawnictwa zaczęły zmieniać swoje strategie, czy to IG – zarówno algorytmy, jak i popularność rolek – się zmieniło.

Nie wiem, czy pamiętasz, ale właśnie od 2021 do 2023 robiłam plebiscyt „Najgłośniejsza książka roku”, bo zauważyłam, że są książki, które wyjątkowo się wybijają. Przestałam robić to w 2023, bo nie miałam głowy, aby tego pilnować i robić raz w miesiącu, ale też był coraz mniejszy sens. Myślę, że dobrze wyszło, że odpuściłam. 
Wydaje mi się, że to kwestia przesytu. Po prostu miesięcznie wychodzi tak wiele książek, że nie są w stanie się przebić. Druga kwestia, że recenzje się mniej klikają. Tylko najpopularniejsze konta muszą też dawać inne, powiedziałabym, że mniej wymagające od czytelnika, wpisy niż recenzje. 

Wracając do Twojego komentarza, który zainspirował ten wywiad, napisałaś w nim: „[na blogu] Więcej pracy trzeba włożyć w dotarcie do nowych osób, ale też jest to wykonalne”. Masz jakieś sprawdzone sposoby na docieranie do nowych czytelników? Nie ukrywam, chętnie poznam jakieś dobre patenty.

Po prostu komentuję inne blogi, ale nie zapraszam do siebie. Sprawdzam, czy osoby, które komentują inne blogi, prowadzą własne i tak do nich docieram. 
Może też próbować pisać wpisy zoptymalizowane pod SEO i liczyć na ruch z przeglądarki. 
Próbowałam też wrzucać linki na konto na X oraz grupki na fb, ale mi się odechciewało.

Pytanie zza kulis prowadzenia bloga - zdarzało Ci się usuwać wpisy? Lub głęboko je zmieniać i aktualizować? I dlaczego? Mam wrażenie, że teraz to zupełnie niekontrowersyjny temat, ale kiedyś czytałam, że usuwanie treści z bloga to oszukiwanie czytelników.

Oczywiście. W 2019, kiedy uznałam, że chcę bloga prowadzić na poważniej, usunęłam bardzo dużo wpisów. Przede wszystkim usunęłam wpisy z lat 2013–2015, gdzie pisałam więcej o tym, co się u mnie dzieje i pojawiały się konkretne osoby. Usunęłam też wpisy z muzyką, bo coś pozmieniało w bloggerze i nie szło tej muzyki odtworzyć z powrotem (pewnie kwestia praw autorskich). 
Usuwałam głównie ze względu na prywatność moją i innych. Też na koniec liceum nie miałam kontaktu praktycznie z nikim, kto się wtedy przewijał, więc nie chciałam żadnych problemów.

A może kojarzysz inne rzeczy związane z blogowaniem pod hasłem „kiedyś były czasy, a teraz to nie ma czasów” – na przykład akcje z pytaniami i nominowaniem kolejnych osób. W pewnej części przeniosło się to na Instagrama, dzięki łatwości oznaczania innych osób, ale jednocześnie mam wrażenie, że na IG te zabawy nie mają takiej mocy poznawania innych osób i budowania społeczności. A z drugiej strony maratony czytelnicze czy miesiące jakieś literatury organizowane przez różnych bookstagramerów – do wyboru do koloru, wydaje się, że są bardziej otwarte i łatwiej się o nich dowiedzieć niż o tych organizowanych na blogach.


Głównie kojarzę te posty typu LBA  i nominowanie innych osób. Pamiętam, że część narzekała, że jest to łańcuszek, ale mi zawsze było miło, kiedy ktoś mnie w ten sposób docenił. Co prawda TAGi z nominowaniem mnie drażniły, bo nikt mnie nigdy nie nominował. :D
Weekendowych maratonów zaczęło mi brakować, więc sama zaczęłam je organizować na Instagramie. Tylko nie pamiętam, czy to było po tym, jak obroniłam licencjat czy po pierwszym roku magisterki, który mnie przetyrał do granic możliwości (nie byłam w stanie się uczyć na ostatni egzamin i cały dzień przeleżałam w łóżku).

Trochę nawiązując do poprzedniego pytania – IG wydaje się jednak bytem efemerycznym, łatwym, dostępnym, ale na którym nie pozostaje wiele śladów działalności (chociaż można umieszczać storsiki w wyróżnionych). Jedną z moich ulubionych rzeczy na blogu jest kalendarium postów i wyszukiwarka. A gdy przychodzi mi znaleźć coś na Instagramie (i to zarówno na własnym profilu - a miałam takie okresy w czasie studiów, że zamieszczałam tam zdjęcia codziennie, jak i ogólnie, gdy coś wpadnie mi w oko, ale tego nie zapiszę, szanse, że to znajdę, są prawie zerowe), to mam często ochotę się załamać. Z jednej strony pewna ulotność IG ma swoje zalety, z drugiej wydaje się, że to jednak nie jest tak stabilne medium jak blogi. 

Tak, dokładnie. Uwielbiałam blogi, które miały archiwum wpisów. Z wyszukiwarki na moim własnym blogu korzystam regularnie. Z kolei szukanie czegoś na Instagramie, to jest dramat. Jeśli jest jakieś 100 postów, to nie ma problemu, ale przy 400 jak u mnie to masakra jakaś. Szkoda mi, że Instagram usunął funkcje takich albumów. Dla mnie to było bardzo fajne, jeśli chodzi o porządkowanie wpisów, aby później do nich wracać. 

Bardzo dziękuję za odpowiedzi!

Muszę napisać, że naprawdę wyszła z tego super rozmowa w nieco luźniejszym stylu, na jakim bardzo mi zależało, choć aby opisać niektóre niuanse blogowania i instagramowania, potrzebowałam bardzo wielu słów…

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

 

środa, 24 września 2025

Nie tylko w kinie i teatrze 37

Hello!

Ostatni wpis z tej serii pojawił się mniej więcej rok temu, więc najwyższy czas na nową porcję aktorów i aktorek w teledyskach!


BIBI - Apocalypse
Aktor: Kang Youseok

Według Wikipedii to trzeci klip, w którym wystąpił Kang Youseok, przy czym jeden to teledysk do piosenki z serialu, natomiast drugi to japoński singiel Lee Min-hyuka z BTOB „Summer Diary” (jest to malutka rola).

Teledysk BIBI jest bardzo jasny i uroczy... do pewnego czasu. Gdy doczytamy, o czym jest piosenka, okaże się, że to jakaś wersja ogrodu Eden, Ewy i Adama oraz poznania dobra, zła, natury ludzkiej.

YOUNG POSSE ft. 10CM
Aktor: Tseng Jing Hua 

Tseng Jing Hua to tajwański aktor, pojawiający się w zaskakująco długim i filmowym (jak na obecne trendy w k-popie) klipie zespołu, dla którego wizerunku ta piosenka jest nieco zaskakująca (dziewczęta prezentowały się i prezentują w swoich promowanych utworach na zespół z silnymi wpływami hip-hopu i tu w sumie też tak w pewien sposób jest). Nie chciałabym zbyt wiele pisać, bo naprawdę warto teledysk obejrzeń - ma zaskakujący i mroczny zwrot akcji; sama piosenka ma naprawdę ładną melodię, choć jest smutna.

JIN (BTS) - Don't Say You Love Me
Aktorka: Shin Se-kyung

To nie jest pierwszy teledysk, w którym występuje Shin Se-kyung, jej teledyskografia obejmuje między innymi klip do piosenki „Take Five” Younhy oraz „One More Time” Paula Kima. Ale muszę napisać, że gdy pierwszy raz słuchałam tej piosenki, bardziej zdziwiły mnie jej słowa, niż obecność aktorki, bo są mocno przewrotne, nie spodziewałam się też, że cała będzie po angielsku. Co do samego klipu - jest w nim dużo biegania.

YUQI - Gone
Aktor: Wang Anyu

Był aktor z Tajwanu, to teraz aktor z Chin. Według Wikipedii to jego pierwszy udział w projekcie teledyskowym. I trochę jak w przypadku Young Posse to także materiał dłuższy i bardziej filmowy, tematycznie jednak bliżej tu do piosenki Jina - no i sam tytuł też wiele tłumaczy.

aespa - Rich ManTrailer | I am a Rich Man
Aktor:  Koo Kyo-hwan 

To nie jest teledysk, ale trudno zignorować zwiastun minialbumu wyreżyserowany przez Lee Ok-seop, w którym pojawia się Koo Kyo-hwan. To zwiastun płyty, ale w praktyce to w sumie minifilm, o którym niestety bardzo trudno coś napisać, więc musicie go zobaczyć!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

 


sobota, 20 września 2025

Nigdzie albo wszędzie dopiero będzie - 1670 sezon 2

 Hello!

Jest szansa, że gdy Wy to czytacie, ja jestem w drodze do Adamczychy. Miejsce, któremu swoją nazwę zawdzięcza wieś z serialu, leży nieco ponad 20 kilometrów od miasta, w którym mieszkam, i z okazji premiery serialu i publikacji recenzji, postanowiłam zrobić sobie tam wycieczkę rowerową. (Tak wiem, że serial kręcony jest głównie w skansenie w Kolbuszowej).

Może nie pamiętacie, ale pierwszy sezon 1670 wcale mnie nie zachwycił. Z czasem udzielił mi się trochę zbiorowy entuzjazm, a w wielu recenzjach spotkałam się z opinią, że drugi sezon jest po prostu lepszy niż pierwszy. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie z oglądania - nie mogę się nie zgodzić. Oglądało mi się ten sezon lepiej i nie odczuwałam tyle zażenowania, co w przypadku pierwszego. Odcinki mi się nie dłużyły (a momentami odczuwałam nudę w pierwszym sezonie), chociaż trzeba napisać, że każdy z odcinków różni się poziomem.

W recenzji pierwszego sezonu narzekałam, że narracja jest porwana - tutaj mamy wątki, które spajają cały sezon, prowadzą do punktu kulminacyjnego i pozwalają bohaterom na eksplorację ich charakterów i osobistych linii fabularnych rozpoczętych w poprzedniej odsłonie serialu. Śledzenie losów bohaterów w takim układzie podobało mi się zdecydowanie bardziej, niż nieprzystające do siebie odcinki sezonu pierwszego. Chociaż i tutaj każdy odcinek to nowa i osobna przygoda… niosąca jednak konsekwencje przez kolejne epizody.

Ten sezon jest bardziej wyważony niż poprzedni, a jeśli przechyla szalę, na którąś ze stron spektrum nastroju, to kieruje się w strony smutniejsze i poważniejsze, bardziej uderzające naszych bohaterów. O ile w poprzednim sezonie wybuchałam miejscami prawdziwym, nieopanowanym śmiechem, tak tutaj nie było takich momentów (oczywiście serial był, jest i pozostaje naprawdę zabawny, także w bardzo prosty sposób, ale odniosłam wrażenie, że nie jest aż tak łopatologiczny, jak był sezon pierwszy - chociaż dalej jest do pewnego stopnia), tak w tym bardziej się wzruszałam. 

Nie można nie docenić serialu, który pozwala w swojej recenzji użyć słowa defenestracja. Ach, i wspominane przy okazji pierwszego sezonu inspiracje trylogią Sienkiewicza czy też jej ekranizacjami w tym sezonie zyskują bardzo namacalne kształty. Pojawia się postać nowego przystojnego szlachcica Marcina - nie wiem, czemu twórcy serialu nie poszli po prostu na całość i nie nazwali go Michał, bo i tak widać, że to Wołodyjowski, a w ostatnim odcinku pojawia się Kmicic i Tereska i Stanisław śpiewają „Dumkę na dwa serca”. A w ogóle to „Ubu Król, czyli Polacy” oraz „W Polsce, czyli nigdzie”. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

wtorek, 16 września 2025

I w kółko - Wednesday 2

 Hello!

Pierwszą połowę drugiego sezonu Wednesday oglądało mi się dobrze, nawet powiedziałabym, że lepiej niż cały pierwszy sezon (który oglądało mi się bardzo dobrze), natomiast część drugą męczyłam na kilka rat i już nawet sądziłam, że tego sezonu nie dokończę. Spoilery.

Wednesday to dla mnie właśnie taki serial - a szczególnie ten sezon to odkrył - na który można popatrzeć, bo gdy zacznę się nad nim zastanawiać, to wiele rzeczy mi się nie podoba. Jak wspominałam w recenzji pierwszego sezonu, nie miałam za wiele styczności z rodziną Addamsów, nie wiem, jako bohaterowie powinni się zachowywać i jakie mają relacje. Natomiast mogę napisać, że tak prominentny udział matki i babki Wednesday w fabule nie był do niczego potrzebny. Ten serial nazywa się jednak Wednesday nie rodzina Addamsów, a ten sezon robił wszystko, aby Wednesday była jeszcze bardziej samotną bohaterką. Pierwsza część sezonu skupia się na tym, że Wednesday chce ochronić Enid przed śmiercią, do której Wednesday może się przyczynić, co skutkuje tym, że Enid jako postać jest praktycznie odstawiona na trzeci tor, choć i ona ma swoje mniejsze i większe problemy. Tak jak nie żywiłam prawie żadnych uczuć do bohaterów po pierwszym sezonie, tak po tym mam ich jeszcze mniej.

Podobał mi się odcinek finałowy, bo całkiem ciekawie łączył historię rodzinną z bieżącymi wydarzeniami serialu. A jednocześnie - powtarzał. Po pierwsze to, co stanowiło część historii rodziców Wednesday i ich tajemnicę, a po drugie ileż Wednesday może walczyć z Taylerem/hyde'm. Naprawę liczyłam, że wątek tej postaci zostanie jakoś domknięty i dokończony, ale wydaje się, że będzie ciągnięty. Przy czym Tayler pokazany jest w najciekawszej sytuacji - powraca jego mama (która podobno nie żyła), powraca także jego wujek, który miał i ma pomysł, jak pozbyć się hyde'a ze swojej siostry. I choć Tayler podąża za nimi i robi, co mu każą, to w krótkich przebłyskach (niestety nieskutkujących nieposłuszeństwem) widać, że nie do końca to wszystko mu się podoba. A gdy zostaje mu odebrana jego wolna wola, to cóż... jest hyde'm. Podsumowując akapit - ten serial kręci się w kółko.

Odcinek z zamianą ciał podobał mi się umiarkowanie i był nieco toporny. To znaczy był to taki odcinek tendencyjny, podporządkowany dosłownemu ukazaniu empatii i zrozumienia punktu widzenia innego człowieka, ale odniosłam wrażenie, że efekt szokowy tego odcinka nie utrzymał się w późniejszej charakterystyce bohaterek.

Ponadto odniosłam wrażenie, jakby zamiana ciał na odcinek miała odkupić fakt, że Enid była prawie nieobecna w jego początkowych odcinkach, a później jej najbardziej efektowna scena nie była zasadniczo związana z Wednesday, ale z Agnes (na marginesie znów powtórka - bohaterki tańczą!) - czyli nową bohaterką, która próbowała nachalnie zwrócić na siebie uwagę Wednesday i próbując ją naśladować, znaleźć w niej przyjaciółkę. I paradoksalnie Agnes mogła być najsympatyczniejszą bohaterką tego sezonu. Nieco mniej paradoksalnie - bo może znikać - widzi i słyszy ona wiele, zarówno rzeczy, które mogą być pomocne, jak i takich których nie powinna oraz wprost traumatycznych. 

Mogłabym próbować rozbierać inne wątki, aspekty czy postaci na czynniki pierwsze, ale nie wiem, czy jest sens męczyć was powtarzaniem tego samego. Może tylko dwie uwagi na koniec - wątek dyrektora. Po pierwsze w i tak dość przerysowanym serialu cała postać dyrektora była karykaturalna, a cała związana z nim fabuła mogłaby zostać skrócona o połowę i serial nic by nie stracił, bo na dobrą sprawę i tak działo się to wszystko na trzecim planie. I druga - ze wszystkich kreacji aktorskich w tym sezonie największe wrażenie zrobił na mnie Owen Painter jako Isaac Night.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

piątek, 12 września 2025

Lecący Hauru i Sophie

 Hello!

Chyba już wspominałam, że Hauru (lub Howl) i Sophie z Ruchomego zamku Hauru to jeden z moich ulubionych motywów do wyszywania. Zrobiłam dwie wersje tego samego wzoru (wersja mniejsza i wersja większa), wyszyłam sobie breloczek do kluczy Calcifer  i przy nim wspominałam, że mam jeszcze jeden obrazek z Hauru i Sophie i miałam go pokazać... rok temu. Mam też Hauru w wersji chibi, którego możecie zobaczyć na wspólnym zdjęciu (prawie) wszystkich moich howlowych wyszywanek.

Powinnam pisać o moich wyszywankach od razu, bo niestety później zapominam, jak szła mi praca przy danym projekcie i nie mam co opisywać. Wydaje mi się, że sama praca przy wyszywaniu nie była zbyt trudna, ale miałam trochę problemu z doborem kolorów i odczytaniem wzoru peleryny Hauru. To chyba nawet dobrze widać, że w niektórych momentach kolory nieco się przenikają, a kształty nie są oczywiste. Za to ogromnie podobają mi się kolory, które udało mi się znaleźć na sukienkę Sophie, bo są naprawdę idealne.

Wzór, z którego korzystałam, nie ma czarnych linii konturowych, ale widziałam go też w wersji z nimi. I nawet zastanawiałam się, czy ich nie robić, ale po pierwsze - bardzo tego nie lubię, a po drugie - jeśli ktoś ma wiedzieć, co to za postacie, to będzie wiedział. I wszystkie pozostałe obrazki z nimi mają kontury - co prawda robione normalnie liniami wyszywanymi krzyżykami, nie na wierzchu pojedynczą lub podwójną nicią.


Chciałam pokazać, jak ładnie obrazek prezentuje się w ramce, którą udało mi się dla niego znaleźć, bo wygląda to razem bardzo dynamicznie, ale niestety okazało się, że zdjęcia zrobione wcześniej gdzieś przepadły i musiałam kombinować o 21 dzień przed publikacją.

Tak prezentuje się moja kolekcja! Na zdjęciu widoczna jest mniejsza wersja obrazka z chmurą. 

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

poniedziałek, 8 września 2025

Życiowa choć niecodzienna - Koty z Shinjuku

Hello!

Wstyd się przyznać, ile czasu zabierałam się za przeczytanie tej książki - a właścicielka wydawnictwa Yumeka była tak miła, że wysłała mi egzemplarz, chociaż akurat przy tym tytule nie pracowałam. Ale w końcu mi się udało i mogę nawet napisać, że ostatecznie czytanie Kotów z Shinjuku zajęło dwa popołudnia.

Książka Koty z Shinjuku leżąca na chustce w zielono-złoto-czarne wzory

Tytuł: Koty z Shinjuku 
Autor: Durian Sukegawa
Tłumaczenie: Małgorzata Samela
Wydawnictwo Yumeka

Rozrywkowa dzielnica Tokio, lata 80. XX wieku. Sfrustrowany, niepotrafiący się odnaleźć w życiu Yama trafia do knajpy z zamiarem utopienia smutków w alkoholu. Jednak ten przypadkowo znaleziony lokal oraz jego stali bywalcy na zawsze odmienią jego życie. Co ma do ukrycia cicha kelnerka pracująca w knajpie? Co z tym wszystkim mają wspólnego koty? Zanurz się w tętniące życiem i rozświetlone neonami Shinjuku, podążając za śladami kocich łap i odkryj  jego tajemnice. (Opis wydawnictwa)

Koty z Shinjuku łatwo mogły stać się opowieścią o rodzącym się cynizmie wobec życia, świata i ludzi, ale - mimo pewnych jasnych inklinacji - narracja nie podąża w tę stronę. Nasz głównych bohater Yama doświadcza czegoś na kształt wypalenia zawodowego, gdyż nie miał możliwości dostania pracy w sektorze, o którym marzył, choć udało mu się złapać gdzieś obok. Niestety w trakcie narracji obserwujemy postępujący mobbing i przemoc, której staje się obiektem ze strony swojego przełożonego. Kreacja głównego bohatera uderza czytelnika wręcz wyjątkową samotnością, której on doświadcza. 

Narracja jest pierwszoosobowa, zdania przeważnie dość krótkie, poznajemy więc dokładnie ogląd świata Yamy. Co bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie w tej książce, to fakt, że mimo swojego położenia, bohater nie ma maniery zakładania tego, co myślą o nim inne postaci i przypisywania im intencji, których wcale nie muszą mieć - a gdy czytałam kilka innych książek z Japonii było to tak obecne w narracjach, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy jest to jakiś trend, czy jest to w jakiś sposób typowe dla literatury z Japonii (i tak wiem, że to szeroka kategoria).  

I przechodząc do bohaterów - Yama twierdzi, że do lokalu „Karinka”, który odkrył, przychodzą przeciętne osoby, ale tak naprawdę są to postaci ekscentryczne i niecodzienne. Literaturoznawca we mnie każe mi się także zastanowić nad faktem, że bohaterowie (poza niektórymi) nie dostają imion a przydomki czy pseudonimy. Czy to znak tego, jak są wyjątkowi, czy raczej tego, że Yama tak naprawdę ich nie poznaje, a poznanie imienia i nazwiska to ważny akt, który może stanowić tak o początku znajomości, jak i jej końcu? Yama nie ocenia bohaterów, których opisuje, jedynie przekazuje o nich najważniejsze informacje (albo te, które sam o nich wie). Jedynym bohaterem, który jest oceniany, jest on sam - i jest to ocena negatywna.  

W wielu recenzjach widziałam stwierdzenie, że to książka bez zwrotów akcji i muszę się z tym nie zgodzić, bo ma ona bardzo zaskakujący punkt kulminacyjny. Choć piszę to z pewną ostrożnością - ta książka jest tak zaskakująca, jak bywa samo życie. Ogólnie można powiedzieć, że jest ona bardzo życiowa - nawet jeśli nie każdy z nas trafia do nietypowego lokalu z ekscentrycznymi bywalcami. 

Ważnym motywem książki jest rozważanie o tym do kogo kierować swój przekaz, swoje ambicje czy po prostu to, co ma się do powiedzenia. Przełożony głównego bohatera twierdzi, że do mas Japończyków siedzących przed telewizorami, Yume - barmanka z „Karinki”, która, jak się okazuje, pisze wiersze - że jednak należy swoje komunikaty do jednostek. Podstawowa zasada marketingu brzmi: „Jeśli coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo”, więc Yume (oraz komik pojawiający się na jednym spotkaniu) mają rację, a jednak to przemocowy przełożony Yamy prowadził działająca agencję i robił programy, myśląc o masach. 

A gdy już tak skaczemy po motywach można jeszcze wspomnieć, że nietrudno doszukać się w Kotach z Shinjuku pewnego rodzaju found family, który początkowo może wydawać się iść w inną stronę, a ostatecznie dotyczy nieco innych bohaterów. I to właśnie tutaj koty odgrywają pierwszoplanową rolę.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

czwartek, 4 września 2025

K-pop 2025 - sierpień

Hello!

Ja wiem, że sierpień to sezon urlopowy, ale takiej posuchy to się nie spodziewałam i to w i tak niezbyt ciekawym k-popowo roku 2025.


KEY - HUNTER

Uważam, że Key ma swój osobisty rodzaj k-popu i jest to k-pop teatralny. W tym przypadku mamy do czynienia z konceptem horrorowym - nie jestem pewna, czy wampirycznym (to sugerują słowa), czy zombie (a to choreografia). W pierwszym odruchu pomyślałam, że wolę koncepty bardziej glamour, ale Hunter też jest superciekawy!

Cała płyta podoba mi się umiarkowanie, bym powiedziała - 3 pierwsze piosenki najbardziej. Są w bardzo podobnym creepy klimacie - i na miejscu SM w sierpniu wybrałabym inną piosenkę na główny singiel, a w drugiej połowie października zrobiła repackage album - aby pasował do halloweenowej atmosfery. Ale to, że SM nie ma za grosz poczucia czasu i tego, co gdzie pasuje, nie jest tajemnicą. Z pozostałych piosenek moją uwagę zwróciło Picture Frame i Lavender Love oraz piosenka z Seulgi - ale z powodu poczucia, że Irene pasowałaby do niej dużo bardziej.

CHANYEOL - Happy Accident

To miła piosenka, do zapomnienia po pierwszym przesłuchaniu, zupełnie niczym się nie wyróżnia.

TEEN TOP - Cherry Pie

Jestem prostym człowiekiem, bass w refrenie i jestem kupiona. 

IVE - XOXZ

Album IVE SECRET. Przyznam, że gdy słuchałam tej piosenki razem z teledyskiem, to poczułam się bardzo przytłoczona i wydawało mi się, że to przykład sklejenia dwóch niekoniecznie pasujących do siebie utworów. Ale wróciłam do domu, odpaliłam Spotify i okazuje się, że XOXZ to całkiem porządna piosenka. Cały minialbum jest bardzo przyjemny do słuchania, myślę, że będę do niego wracała, ale nie ma jednej bardzo wyróżniającej się piosenki.

CHANYEOL - Upside Down

To jest piosenka, która ma każdy składnik (to znaczy to taki pop-punk), aby mieć potencjał na coś, co mi się podoba - ale dosłownie rozbolała mnie od niej głowa i zgrzyta mi w uszach. Jeden syntezator mniej i mniej ogólnego chaosu, proszę. Co do całej płyty - nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia, podoba mi się High & Dry, jeśli już mam coś wybierać.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

niedziela, 31 sierpnia 2025

13 lat bloga!

Hello!

Oficjalnie świętuję urodziny bloga w Dzień Blogów i Blogerów, więc wszystkim pozostającym na pokładzie blogowania życzę wszystkiego dobrego, weny i wielu, wielu kolejnych lat pisania! 

(Bóstwa bloggera co jakiś czas karmi się jakością grafik; próbowałam na różne sposoby, ale jakoś obrazka ze wpisie nie chce się poprawić)

Od lat czytam, że blogi umierają, ale nie wiem, na ile jest to prawda – nawet po swoim widzę powolny, ale jednak wzrost liczby czytelników. Czuję natomiast pewną stagnację – w tym roku bardziej niż w poprzednich miałam poczucie, że czego bym nie robiła, blog nie idzie do przodu i się nie rozwija. I dochodzę do pewnej ściany. Wiem, że nie można robić tych samych rzeczy i oczekiwać innych czy nowych rezultatów, ale próbowałam robić nowe rzeczy i ich efekty niezbyt mnie satysfakcjonowały. Jestem raczej wytrwałą osobą bez słomianego zapału i lubię robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność bez wyraźnej korzyści (na przykład publikować wpisy o nawiązaniach do Bonnie i Clyde'a w k-popie albo do Szekspira wszędzie – jestem pewna, że gdzieś tam w przestrzeni internetu jest ktoś, kogo takie intertekstualne nawiązania naprawdę jarają, ale jeszcze do tych osób nie dotarłam i te wpisy niezbyt się klikają), ale momentami to, co kiedyś sprawiało mi wielką przyjemność (wpisy o wannach w k-popowych teledyskach – część 9 powstaje w bólach i to nawet nie dlatego, że ostatnio tych wanien jest o wiele mniej, niż gdy cykl zaczynałam, ale też mam wrażenie, że moja kreatywność w tym temacie się wyczerpuje), już tego nie robi. Poza tym w tym roku cierpię na wyjątkowy zastój czytelniczy, nie mam ochoty oglądać w zasadzie żadnych seriali ani filmów – nie wspominając o tym, żeby o nich pisać. Ale to też może wynik wieloletniej presji (którą sama na siebie nakładałam i nakładam – przecież nikt mi bloga prowadzić nie nakazuje), aby opisywać niemalże wszystko co czytałam i widziałam.  

Ale z plusów - w zeszłym tygodniu poczułam się wyjątkowo zainspirowana i zrobiłam fantastyczną roleczkę na moim redaktorskim Instagramie - serdecznie zapraszam do oglądania!

W sierpniu miałam przygotowywać posty na kolejne miesiące, ale prawda jest taka, że nie udało mi się prawie nic zrobić – bo człowiek może sobie planować różne rzeczy, a stres życia codziennego i tak zrobi swoje. Ale blogowanie przez tyle lat ma ten plus, że trudniejsze jest przerwanie rutyny niż powrót do niej. Także ja sobie trochę ponarzekałam, a teraz wracam do standardowego programu!

  

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

wtorek, 29 lipca 2025

K-pop 2025 - lipiec

Hello!

Zacznę od tego, że chciałabym naprawdę serdecznie podziękować za życzenia urodzinowe pod poprzednim postem wszystkim Wam i każdemu z osobna!


Na początku lipca wydawało mi się, że będziemy mieć fantastyczny k-popowy miesiąc i chociaż wiele wydanych w lipcu piosenek bardzo mi się spodobało, nie wygląda na to, aby któraś została ze mną na dłużej, a i żadna piosenka nie porwała szerokiej publiczności, aby stać się koreańskim wakacyjnym hitem.

AHOF - Rendezvous

To debiut zespołu, który powstał w kolejnym z niepoliczalnych już w tym momencie programów survivalowych. W zasadzie wspominam o nim tylko dlatego, że jego nazwa AHOF kojarzy mi się ze skrótem nazwy jakiejś jednostki militarnej... Sama piosenka jest miła do posłuchania i nawet ciekawa, z lekko rockowym zacięciem, ale nie powiedziałabym, aby wyróżniała się szczególną innowacyjnością. 

Jeon Somi - Extra

Gdy migały mi w social mediach zapowiedzi tego wydania, zastanawiałam się, jaki dokładnie będzie jego koncept. I okazało się, że lepszy niż mogłam przypuszczać. Extra bardzo mi się podoba - zarówno piosenka, jak i teledysk - kojarzy mi się z takim połączeniem, jakby Sunmi i Sabrina Carpenter miały córkę.  

Doh Kyung Soo - SING ALONG!

Z jednej strony podoba mi się ta piosenka, z drugiej mam wrażenie, że jak na swój zamysł wyszła nieco monotonnie. Za to teledysk naprawdę się udał i bardzo pasuje do słów piosenki. Z albumu zatytułowanego Bliss najbardziej przypadły mi do gustu początkowe piosenki, druga część albumu jest nieco smętna i odrobinę te utwory się zlewają. Ogólnie jednak to płyta naprawdę warta uwagi.

Lee Changsub - Vroom Vroom

Oto spadkobierca PSY!

CLOSE YOUR EYES - Snowy Summer

To mi się bardzo (bardzo!) kojarzy z konceptem z Married to the Music SHINee.

NOWZ - Fly to the youth feat. YUQI (i-dle) oraz Everglow

Zespół przeszedł rebranding (wcześniej nazywali się Nowadays i widziałam, że pisałam, że koncept ich debiutu mi się podobał) i wydał dwie naprawdę dobre piosenki. A Everglow totalnie ma vibe pop-rockowego hitu, co uwielbiam.

KANG YUCHAN - Champagne Poppin'

Piosenka jest bardzo, bardzo przyjemna do słuchania, problemem jest to, że jest po angielsku i niektóre słowa momentami są... przezabawne, chociaż na pewno nie miały być. Wspominam jednak o tym utworze ze względu na klip - nie wiem, kiedy pojawi się kolejny wpis o Bonnie i Clydzie w k-popie, ale na pewno on się na tej liście znajdzie.

BLACKPINK - JUMP

Po pierwszych przeciekach z koncertu spodziewałam się, że będzie to o wiele słabsza piosenka, a okazało się, że to przyzwoity head banger. Bardzo dosłownie, bo stanowi to integralną część teledysku. Który zebrał wiele raczej negatywnych opinii, bo jest specyficzny i bardzo... niesterylny w przeciwieństwie do wielu innych klipów BP. Nie będę broniła wykorzystania AI w teledysku (oraz tego, że najwyraźniej był robiony bardzo pospiesznie), jednak w innych aspektach mam wrażenie, że wiele osób niepochlebnie wypowiadających się o klipie nie widziało innych projektów, przy których pracował Dave Meyers  (zrobiłam o nim nawet wpis w 2017 [!!!] roku - Nie tylko w kinie i teatrze XX - Z drugiej stronie kamery Dave Meyer), jak na przykład Shivers Eda Sheerana czy Sweetes Pie. Mi w klipie najbardziej podobało się wykorzystanie wachlarzy i trąb, które kojarzyły się z wcześniejszymi teledyskami BP. 

TWICE - THIS IS FOR

Niecringowa piosenka TWICE ze słowami po angielsku i bez zbędnego rapu! Przy pierwszym przesłuchaniu byłam trochę zaskoczona pomysłem, ale w zasadzie bardzo mi się spodobał. Niestety piosenka zaskakująco traci przy kolejnych przesłuchaniach, a choreografia refrenu to najgorszy przykład tego, że w JYP Entertaiment taniec musi pasować do słów utworu.  

ATEEZ - In Your Fantasy

To raczej nie zdarza się za często, abym słuchała piosenki i oglądała teledysk z opuszczoną szczęką, ale tak właśnie było tutaj. Mam wrażenie, że ktokolwiek tworzył tę piosenkę, zrobił dokładny research wśród docelowej grupy odbiorców, którą określiłabym jako fanki fanficków z Wattpada i piszę to z całą miłością, bo z tego, co widziałam, piosenka bardzo trafiła.

LEE CHANHYUK 

Nie słuchałam całego albumu, ale mamy trzy piosenki z teledyskami i tytułami po koreańsku, co trochę niestety utrudnia mi o nich pisanie. W każdym razie jak zazwyczaj nie mam problemu z nazywaniem wszystkiego po prostu k-popem bez różnicy, czy to hip hop czy rock, tak tutaj czuję, że bardzo brakuje mi muzycznej terminologi, aby opisać to, co słyszę i wyjątkowo tego żałuję, że nie potrafię określić tego słowami. Wydaje się, że piosenka 멸종위기사랑 to inspiracja disco i może latami 70. (i może muzyką typu gospel?). Sama zwróciłam uwagę bardziej na piosenkę 비비드라라러브 ze względu na miniaturę teledysku, bo wydawało mi się, że może nawiązywać do obrazu Ofelia Johna Everetta Millais'go, ale mimo moich zdolności naciągania nawiązań do Szekspira, po obejrzeniu nie zostałam jednak przekonana. Ale klip i tak bardzo, bardzo warto zobaczyć. Ogólnie mam nadzieję, że uda mi się posłuchać całej płyty, bo to wygląda na to, że to jeden z ciekawszych projektów muzycznych w ostatnim czasie.

aespa x PUBG: Battlegrounds - Dark Arts

Czy Dark Arts jest lepszą piosenką od Dirty Work, jest poważnym pytaniem - na pewno komentarze pod teledyskiem sugerują, że jest to piosenka, która bardziej wydaje się pasować do lore aespy. I coś zdecydowanie jest na rzeczy.

ONEW - Animals

Dawno nie miałam takiej sytuacji, że co 45 sekund moje zdanie o piosence się zmieniało, a tak mam w przypadku Animals i dalej nie wiem, czy ta piosenka przypadła mi do gustu czy nie. A może jej nie łapię, nie wiem. Podobają mi się niektóre części, pomysł na piosenkę jest ciekawy, ale może należało trochę mniej muzycznie w niej kombinować.

WayV - Big Bands

Bardzo lubię WayV i do tej pory ich comebacki podobały mi się w większości w zasadzie bez zarzutu, a w przypadku Big Bands przy pierwszym przesłuchaniu pomyślałam, że sama muzyka podoba mi się bardziej i w zasadzie członkowie WayV mogliby nie śpiewać. Przy drugim całość bardziej zaczęła mi razem grać, ale raczej nie będę do tej piosenki wracała.

TOMORROW X TOGETHER (TXT) - Beautiful Strangers

To bardzo ładna piosenka z elektronicznymi elementami, która zarówno muzycznie, jak i klip kojarzy się z wydaniami Monsta X sprzed kilku lat. 

ONE PACT - Yes, No, Maybe

Jestem bardzo zaskoczona, że ONE PACT nie jest bardziej rozpoznawalnym zespołem, bo wypuszczają naprawdę świetne, często nieoczywiste piosenki. Nie powiedziałabym, że ta jest szczególnie innowacyjna, ale przynajmniej w przeciwieństwie do wielu innych wydań z tego miesiąca, jestem w stanie zanucić jej refren i ogólnie zapadła mi w pamięć. 

THE BOYZ - Stylish 

Spadek jakości kolejnych głównych singli zespołu powinien być zbadany przez naukę. A w sumie to nie, bo wygląda po prostu na to, że One Hundred nie ma kasy. Szkoda, bo ogólnie bardzo zespół lubię, ale co z tego, jeśli ich główne single są niesłuchalne i nie zapraszają do sprawdzania reszty albumu.

Podobnie jak w zeszłym roku, w tym także biorę blogowy urlop na sierpień, bo odkryłam, że to naprawdę świetna i potrzebna sprawa, aby raz na jakiś czas od blogowania odpocząć - choć tak naprawdę to intensywny czas szykowania wpisów na kolejne miesiące. Na pewno będę w tym czasie publikowała na Instagramie bookart_klaudia i zostało mi jeszcze kilka wpisów o literówkach na redaktorskie_drobnostki. Może nieco reaktywuję Facebooka bloga na sierpień. Do przeczytania za miesiąc! 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

piątek, 25 lipca 2025

29

 Hello!

Zapraszam na tradycyjny post urodzinowy!

Jest tu trochę nowych osób więc wyjaśniam tradycję: dawno temu przeczytałam o pomyśle na szukaniu kreatywności wokół siebie poprzez dokumentowanie jednego dnia co godzinę - okazało się, że jestem na to nieco za leniwa, ale później wymyśliłam sobie, że to znakomity pomysł na dokumentowanie dnia urodzin - w który praktycznie nie robię nic szczególnego, a ogólnie najbardziej kocham święty spokój. Ale kocham też ten pomysł, więc oto kolejny post!  

7:30 


Ostatnio dorobiłam się nowego kubeczka i oto piękna okazja, aby go pokazać.

8:30


Zazwyczaj rano piję kawę jakieś 40 minut, a potem jem śniadanie, sprawdzając, co dzieje się w internecie.

9:30


Miałam trochę rzeczy do załatwienia na mieście - bo jak wiadomo wszystkie kosmetyki lubią kończyć w tym samym czasie. Ponadto obiecałam bratu, że pomogę mu z jego zakupami na obóz kolarski i miałam kilka mniejszych sprawunków. I czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego sklep tej samej marki w jednym miejscu jest otwarty od 9, a w drugim od 10? I jeszcze są tak blisko siebie, że dojście od jednego do drugiego zajmuje może 6 minut...

10:30


Pomiędzy pasmanterią a centrum handlowym.

11:30

W tym tygodniu spędzam codziennie około godziny na rowerze (nie wyrabiając jednocześnie moich dziesięciu tysięcy kroków - chociaż dzisiaj akurat się udało) i niżej opiszę, dlaczego.

12:30

13:30

14:30

Wszystkie powyższe zdjęcia są zrobione w jednym miejscu - na tarasie. Tak się składa, że w tym tygodniu moja mama została rodzinną opiekunką piesków, a ja dostałam możliwość spędzania czasu na tarasie (tylko trzeba na ten taras dojechać - skąd rower). Chociaż dzisiaj była na to najgorsza pogoda - siedziałam na nim w kurtce i zawinięta w koc (a przypominam, że jest w zasadzie środek lata; widziałam też jednak prognozy pogody na kolejny tydzień - i dalej ma padać; a susza jak była, tak jest) i ogólnie rozczarowana doświadczeniem. Liczyłam, że uda mi się dokończyć książkę, którą zaczęłam wczoraj czytać i przeczytałam około połowy, ale dzisiaj dałam radę może około 20-30 stron. Z czego i tak się cieszę, bo ostatni raz, gdy czytałam (pomijam audiobooki i pliki z książkami, przy których pracowałam) papierową książkę był gdzieś w marcu. 

15:30

Minisad w drodze powrotnej. Niespodziewanie przez przejazd znajdujący się na mojej trasie jechał też pociąg i nie był to oczywiście pierwszy raz, gdy coś takiego widziałam (w zasadzie to był chyba duży, ale jeden wagon), ale byłam zaskoczona, bo gdy dojeżdżał do przejazdu nie wydawało się, że nie jedzie tak szybko, ale przez przejazd przemknął migiem. 

16:30

Szykuję ambitny projekt na konkurs hafciarski. W minionym tygodniu udało mi się obrobić serwetki, a teraz muszę je jeszcze wypełnić zasadniczą treścią haftów. Które mam już wymyślone, ale muszę jeszcze opracować, bo nie uprawiam haftu płaskiego i trudno jest przewidzieć, co mi z tych moich pomysłów wyjdzie. O ile wyjdzie. Ale coś musi, bo konkurs jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny, więc bardzo chcę wysłać na niego swoją pracę. 

17:30

Potem oczywiście siedziałam przed laptopem, bo internet sam się nie przypilnuje i seriale się same nie obejrzą, ale prawda jest też taka, że cały dzień nie za dobrze się czułam, a czekało na mnie jeszcze jedno zadanie - ponieważ mama zajmuje się pieskami, obiecałam jej, że zastąpię ją w pracy (już to robiłam, to nic trudnego i zabiera ok. 2 godzin - dlatego będzie tu dziura w zdjęciach). Ale jeszcze w zeszłym tygodniu byłam przekonana, że będzie to od przyszłego 28 lipca - podsumowując: drugi tydzień urlopu trochę zaskoczona spędzam, jeżdżąc rowerem w te i we wtę, aby pospędzać czas na tarasie, po czym idę do pracy mojej mamy. Co ma swoje plusy, bo nie siedzę po 12 godzin przed ekranem, tylko jakieś 4.

20:30 

Dosyć często z okazji urodzin robię jakieś ciekawe ciasto (w zeszłym roku cytrynowe tiramisu), ale w tym jak widać, nie miałam czasu (a poza tym robiłam tiramisu z samodzielnie pieczonymi biszkoptami we wtorek), więc po pracy poszłam do cukierni po miniaturowy tort. Zaskakująco smaczny (bo w tych cukierniach nigdy nic nie wiadomo). Zjadłam go i zabrałam się za wgrywanie zdjęć do posta i jego pisanie (które w sumie zajęło mi nieco ponad dwie godziny - a to niby taki nieskomplikowany wpis). 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M


poniedziałek, 21 lipca 2025

Czymże trzeba zapłacić za prawdę o naturze wszechświata? - O ruchach Ziemi

Hello!

Po kilku miesiącach przekonywania i około czterech miesiącach od zakończenia emisji anime w końcu udało mi się namówić brata, aby uratował sekcję anime na tym blogu i napisał tekst o animacji, którą bardzo się zachwycał w ostatnim czasie, czyli O ruchach Ziemi.

Sama zaczęłam oglądać to anime, podchodziłam do niego nawet dwa razy, ale przyznaję, że zupełnie mi nie idzie. I choć mam zamiar je kiedyś dokończyć, to na pewno nie będzie to szybko. 

Tytuł ma 25 odcinków i jest dostępny na Netflixie. Mangę o tytule Ziemia i jej obroty wydaje w Polsce Waneko.


Rozdział 0 – O czym jest anime o Koperniku (bez spoilerów)
 

Ach tak, to to słynne anime znane z tego, że jest o heliocentryzmie, Koperniku i dzieje się w Polsce.
A przynajmniej byłoby z tego znane gdyby było o heliocentryzmie, Koperniku i działo się w Polsce. Bo żadnego Kopernika tam nie ma, a heliocentryzm jest konceptem, który idealnie się wpasował – po pierwsze symbolicznie (np. gwiazdy jako piękno nauki, ruch Ziemi jako rozwój), a po drugie kontekstowo (odrzucenie przez konserwatywną instytucję tj, kościół) – ale temat tej historii jest zasadniczo uniwersalny. Heliocentryzm to tylko katalizator do omówienia idei.
A jest to brutalna (tak obrazowo, jak i narracyjnie), filozoficzna historia o racjonalizmie, rozumie, celu, wpływie na przyszłość, niesprawiedliwości, wierze, a (przynajmniej według mnie) główny temat to rozwój. Rozwój człowieka ograniczany przez jego niechęć do cofnięcia się z raz obranej drogi. Rozwój nauki jest dopiero w drugiej kolejności. Bo seria wielokrotnie stwierdza, że aby zmienić wszechświat, najpierw trzeba zmienić swój sposób myślenia.

Wrogiem tutaj jest konserwatywny kościół, prawie bezlitośnie (bo jednak dają drugą szansę) tępiący wszelkie odstępstwa od swych doktryn i odrzucający możliwość zmian, no i oczywiście rządzony przez hipokrytów interpretujących Biblię jak im akurat wygodnie. A główny antagonista (i jeden z najlepszych animangowych złoli) to inkwizytor, którego celem jest zachowanie status quo przez walkę z herezją i ignorowanie głosiku w głowie sugerującego mu, że coś jest z tym wszystkim nie tak. Jednocześnie tu należy zaznaczyć, że ci źli to władze kościoła i inkwizytorzy, którzy „tylko wykonują rozkazy” – są tam też postacie pozytywne, a sama wiara jest przedstawiona jako wręcz potrzebna.

Z drugiej strony, nawet protagonistom na początku daleko do ideaów. Mamy tu bowiem na przykład: narcyza, zabójcę, drugiego narcyza… Ale tym, co odróżnia ich od kościoła jest fakt, że są oni w stanie się zmienić, i do tego ideału dążyć. Wymaga to od nich odrzucenia swoich dotychczasowych – błędnych –  założeń o świecie, co oczywiście nie jest proste – w końcu opierali na nich całe swoje życie. Jednak jeśli oni nie byliby w stanie się zmienić, to dlaczego reszta świata miałaby to zrobić?

Teraz jeszcze o technikaliach. Po pierwsze i najważniejsze: to chyba miało być tak specjalnie, ale jednak ktoś mocno przesadził, przez co kontrasty światła i ciemności zamiast coś wnosić, to psują imersję, bo żeby cokolwiek widzieć, muszę zmieniać jasność ekranu co scenę, a czasem i to nic nie daje i jest po prostu za ciemno. Poza tą jedną (ale powtarzalną) bardzo wyraźną wadą, to nie wygląda źle, oczywiście bez porównania do topowych bajek, ale to dość oczywiste, w końcu to nie jest marketable battle shounen tylko średnio – jeśli nie mało – znany seinen. Muzykę nie bardzo umiem opisywać, więc powiem tylko, że jest dobra. A opening to top tier i trzeba go obejrzeć przynajmniej cztery razy, bo tyle ma wersji (od razu widać kiedy się zmieniają), więc polecam nie skipować, tylko szukać symbolizmów i foreshadowingów.

No i tyle z części bez absolutnie żadnych spoilerów. Dalsza część tekstu to już analiza konkretnych wątków, oczywiście zawierająca minimalne spoilery, żadnych dużych – tylko tyle ile trzeba by przedstawić omawiane koncepty. I jak już wspomniałem na początku, akcja nie dzieje się w Polsce, trafiamy bowiem do…

Rozdział 1 – Królestwo P, pierwsza połowa XV wieku

Niezwykle inteligentny trzynastolatek Rafał już swoje przeżył, gdyż zanim został przygarnięty przez swojego nauczyciela Potockiego, żył na ulicy jako sierota. Obecnie jego życie jest usłane różami, wystarczy tylko grać skromnego i wszyscy głupcy wokół będą zachwyceni, jaki to on mądry i pobożny. Wystarczy się nie wychylać, a zaraz trafi na uniwersytet i będzie ustawiony na resztę życia. Wystarczy być racjonalnym, a nigdy nie zazna trudności.
Aż spotkał heretyka Huberta, który proponuje mu bluźniercze nauki. Idea oczywiście irracjonalna, bo po co miałby ryzykować narażanie się kościołowi, gdy ma praktycznie wszystko. A jednak się skusił i co? No i kończy się to zarażeniem tą całą irracjonalnością. Nie zyskuje na tym nic konkretnego. Przynajmniej nic namacalnego.

Jednocześnie na heretyków poluje inkwizytor Nowak. Nowak jest w zasadzie stereotypowym konserwatystą. Głęboko wierzący, pracuje dla kleru i nawet do głowy mu nie przyjdzie go podważać, nie ma oporów przed użyciem brutalnej siły, i naprawdę wierzy, że to, co robi jest dobre – w końcu zwalcza heretyków, którzy są źli, a dzięki temu chroni swoją córeczkę, która jest dla niego całym światem. No i zupełnie nie rozumie abstrakcyjnych idei heretyków. Dlaczego przeciwstawiać się kościołowi, który jest dobry? Albo dlaczego nie wygadać wszystkiego od razu i uniknąć tortur? Przecież to łatwe, racjonalne wyjście z sytuacji. Może to dlatego, że są opętani ale… spotkał ich już zbyt wielu, by to miało sens. Są po prostu irracjonalni i choćby chciał, to nie rozumie czemu.

Za to rozumie to Rafał. Wcześniej uważał innych za głupców, a teraz sam się za takiego uważa, bo postępuje irracjonalnie. Łatwa droga przestała mu odpowiadać, ponieważ zauważył, że nie zaprowadzi go ona do prawdy. Uwierzył w ideę większą niż on sam, co dla każdego wokół jest niepojęte. I tak zaczyna się historia o udowadnianiu heliocentryzmu.

Rozdział 2 – Ziemia łez padołem

Czy najemnik może trafić do nieba? Oczy (to imię) bardzo chciałby w to wierzyć, bo to jego jedyne marzenie, i doskonale wie, że ta praca trochę mu w tym przeszkadza, ale nie jest zbyt bystry i nie wie, co z tym zrobić. W sumie to zupełnie nie wie, co z czymkolwiek zrobić, bo praktycznie cały czas po prostu spełnia wolę innych, i sam jest niepiśmienny. Ma poważny kompleks niższości, spotęgowany przez religię – wierzy, że Ziemia to dno wszechświata, że to okropne miejsce, gdzie spadają wszystkie śmieci, i jego jedyną nadzieją jest raj po śmierci. Uwielbia patrzeć w niebo, jednak nie jest w stanie – ponieważ czuje, że nie zasługuje, by nawet spojrzeć na ten idealny, odległy świat. Jednak gdyby się okazało, że Ziemia wcale nie jest dnem, tylko jest równa innym ciałom niebieskim…

Badeni to zawieszony kapłan. Zawieszony za rządzę wiedzy. Jest on wyjątkowy i doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich umiejętności. I bardzo mu nie odpowiada fakt, że śmiertelnicy ograniczają jego talent nadany mu przez Boga. Bo jest przekonany, że Bóg wyraźnie dzieli ludzi, i on należy do klasy wyższej. Gardzi nawet ideą pomagania żebrakom – w końcu Bóg im zesłał taki los, więc tak miało być. I wierzy też, że w końcu spotka go chwila, która pozwoli mu zapisać się na kartach historii. Więc gdy nadarza się okazja na dosłowne poruszenie świata, wie, że jego zdolności istnieją właśnie do tego.

Jolenta (tak, przez E) to młoda pracownica biblioteki, fascynuje się astronomią. Jednak mimo że zdała ten sam egzamin co reszta, faceci nie pozwalają jej uczestniczyć w zebraniach. Jej jedyną nadzieją jest jej przełożony, który wie jak utalentowana jest, ale też wie, że nikt nie będzie chciał czytać rozpraw kobiety.

Więc co łączy naszych bohaterów? Oczywiście heliocentryzm. Jolenta jest uczoną, wierzy w prawdę, ale w swojej obecnej formie świat nie będzie jej słuchał nawet w zwykłych sprawach. Badeni wierzy, że jego zdolności zmarnują się, jeśli nie osiągnie czegoś wielkiego. A Oczy wciąż nie do końca rozumie sytuację i swoje uczucia, ale wie, że wcale nie chce już wierzyć, że świat jest zły. Wszyscy pragną poruszenia Ziemi. Jednak jak już wspomniałem, najpierw muszą poruszyć samych siebie.

Rozdział 3 – Czasy się zmieniają

Do tej pory wszyscy wciąż byli wierzący. Nawet gdy głosili herezje, tak zasadniczo nie odrzucali religii, tylko rozdzielali ją od nauki. A teraz przychodzi Schmitt, kapitan z heretyckiego frontu wyzwolenia, który odrzuca wszelką religię. Ale nie Boga. Określa się jako naturalista religijny – dla niego Bóg jest w naturze, a świat nie istnieje dla człowieka, tylko człowiek w świecie. Jego celem jest obalenie kościoła, ale to też nie tak, że uważa wierzących za wrogów – szanuje ich decyzję. Jego wrogiem nie są ludzie, tylko technologia i chciwość. I wierzy w los. Nie lęka się niczego, gdyż wie, że Bóg tak chciał.

I nawet na jego odrzucenie religii znajdzie się ktoś poziom wyżej, bo Draka jest kompletną ateistką. Jedyne w co wierzy to pieniądze. A przynajmniej tak twierdzi, ale nie jest w tym zbyt przekonująca. W rzeczywistości ciągle szuka swojej drogi. I tak trafia na Schmitta, którego przekonanie jest bardzo klarowne. I rozpoczynają swoje dysputy. O tym jak blask poranka ukazuje chwałę świata oraz o tym, jak ukazuje jego brzydotę. Jak rzut monetą oddaje los w ręce Boga i jak absurdalny jest to pomysł. O tym jak uczucia są niepotrzebnym balastem i jak mimo to powinny być przekazane dalej.

A gdzie w tym heliocentryzm? Praktycznie nigdzie. Ten rozdział dotyczy konfrontacji idei wiary. Czy materializm jest w stanie zapełnić duchową pustkę? Czy oddanie się ślepemu losowi to dobry pomysł? Świat się właśnie rusza z miejsca, i trzeba się otworzyć na zmiany. A naprzeciw staje inkwizytor, który nie może na to pozwolić…

Rozdział 4 – rok 1468, miasto w Polsce

Tak, bardzo konkretnie. W pewnym sensie epilog dzieje się niezależnie od reszty, bo mimo wyraźnych powiązań, są też wyraźne sprzeczności. Jest to kulminacja przedstawionych wcześniej idei, a same historie, które je zaprezentowały nie mają już znaczenia i same się wykluczają. W końcu one dzieją się w bliżej nieokreślonym czasie i miejscu, tutaj wkraczamy w część „historyczną”. Jednak już nie będę wchodził w szczegóły, bo to wymagałoby zbyt wielu konkretów, których w tym tekście unikałem. I większość wątków przemilczałem, a to, czego nie przemilczałem, przedstawiłem jedynie powierzchownie. Idźcie obejrzeć samemu. Nie jest to raczej doświadczenie dla wszystkich, ale zdecydowanie warto.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M i M2