W przeciwieństwie do części fanów filmów MCU, naprawdę lubiłam pierwszego Ant-Mana, ba z czasem odkryłam, że bawi mnie bardziej niż trzecia część Thora. Ale pomimo wszystkich moich wybitnie ciepłych uczuć wobec pierwszego filmu, nie będę w stanie bronić Ant Mana i Osy przed niezbyt zachwyconymi ocenami.
Staram się trzymać z dala od spoilerów (chociaż tego filmu zasadniczo nie da się zaspoilerować, naprawdę) i recenzji dopóki sama nie zobaczę danego filmu. Ale docierały do mnie informację, że nowy Ant-Man jest raczej przeciętny i nudnawy. I bardzo chciałam iść do kina i wyjść z niego z poczuciem, że nie, że to dobry film i dobrze się bawiłam. I że ogólnie mi się podobał. Ale to nieprawda.
W recenzjach filmów (częściej) i książek (rzadziej) pojawia się czasami stwierdzenie, że dane dzieło kultury powstało nie wiadomo czemu, jest niepotrzebne, jest dla nikogo. Sama rzadko mam takie poczucie. Ale to idealne stwierdzenia do opisania Ant-Mana. Ani nie wiem po co ten film powstał, ani jak wpisuje się w całe MCU, bo jest mu absolutnie niepotrzebny i praktycznie nie dotyka kwestii tego, co działo się w Infinity War. Ani nie wyjaśnia, co robił Ant-Man w tym czasie.
Poza tym jest też nudny. Ani trochę nie interesowało mnie, co dzieje się z bohaterami, bo jak wspomniałam wyżej, tego filmu nie da się zaspoilerować, a ze zwiastunów, w których z resztą są wszystkie najlepsze sceny, można wywnioskować przebieg fabuły. A wgl, czy po Infinity War to jednak nie trochę męczące i zbyt naiwne, żeby filmy kończyły się dobrze? Nie sądziłam, że happy end może być rozczarowujący, ale jest.
Ale może to dlatego, że oglądając ten film ma się silne poczucie, że wszyscy bohaterowie są samolubni i do granic szaleństwa zafiksowani na swojej sprawie i zamiast porozmawiać ze sobą spokojnie wolą się bić. I nie, nie mam pretensji, że Hank i Hope chcą wyciągnąć Janet z kwantowego świata, ale oni zasadniczo porwali Scotta, któremu zostały 3 dni aresztu domowego. A sam Ant-Man nawet sam nie wie co robi w tym filmie. Głównie służy za ogniowo łączące Janet i nasz świat.
Cały film polega mniej więcej na tym, że bohaterowie ganiają się po całym mieście i okolicach, bo Hank Pym ma zmniejszające się laboratorium i wszyscy je chcą. Jasnym jest dlaczego główna drużyna go potrzebuje, ale chce je w swoje ręce dostać też Pani Duch o imieniu Ava oraz Sonny Bunch, który zajmuje się handlem technologią i calusieńki jego wątek można by wyciąć z tego filmu i nikt by nie zauważył braku, bo to najbardziej bezsensowny, zapychający i denerwujący, niepotrzebny wątek w tym filmie. Nie wiem, kto postanowił go tam wpisać, ale wygląda to tak jakby twórcy mieli określony czas do zapełnienia, a podstawowy scenariusz tego nie robił, więc dopisali wątek.
Miałam się nie denerwować pisząc, ale jestem zła, bo się mocno rozczarowałam tym filmem. Nie znaczy to, że miałam jakieś wielkie oczekiwania, po prostu nie sądziłam, że będę prawie przysypiała. Tak bardzo nieinteresujące było to, co działo się na ekranie. Słyszałam, że wiele osób narzekało na zwiększenie roli Luisa w tym filmie, ale dzięki temu, że był zabawno-denerwujący naprawdę nie zaczęłam drzemać. A momentami było blisko.
Postać Avy też była ciekawa, ale żałuję, że tak naprawdę było jej tak mało i została pokazana w okropnym świetle. A tak naprawdę była zdesperowana i nawet można to było zrozumieć. Z tym, że tu jest ten problem, że bohaterowie ze sobą nie rozmawiali. No i SHIELD skrzywdziło wiele osób na różne sposoby więc teraz mają trust issues i trochę nie można za to winić bohaterów. Z tym, że nie można napisać, że Ava jest zła albo jest jakimś przeciwnikiem naszych bohaterów. Ona ma swoje racje i ma do nich prawo, po prostu jest bardziej brutalna i chce być bardziej bezwzględna. Ale nie dociera do granicy, bo oczywiście ją zatrzymują.
Co trochę ratuje ten film: 1. nowa fryzura Hope, 2. Luis, 3. Baba Jaga (to w sumie powinno być na pierwszym miejscu), 4. relacja Scotta i Cassie oraz reszty rodziny, 5. nawet bawiło mnie to, jak Scott zawsze zdążył wrócić do domu zanim agent Woo zobaczył, że go tam nie ma.
Więcej nie pamiętam, a nawet przejrzałam fotosy, ale nic nie jestem sobie w stanie przypomnieć. A piszę ten tekst na następny dzień po wizycie w kinie. To zły znak.
Pozdrawiam, M
Raczej sobie odpuszczę ten seans. Już kilka razy przejechałam się na własnej intuicji odnośnie filmów, bo kiedy wszyscy mówili, że to gniot, ja byłam święcie przekonana, że wcale tak nie jest i chciałam dać szansę temu filmowi... Niestety kończyło się bez fajerwerków.
OdpowiedzUsuń