piątek, 22 lutego 2019

Naoglądałam się dokumentów (The Propaganda Game, The Lovers and the Depost, Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary)

Hello!
Plusem posiadania pewnej liczby wpisów na zapas jest to, że gdy człowiek nagle zachoruje (nie wspominając o tym, że jest to trzeci raz w ciągu 6 tygodni) może wyciągnąć taki wpis, napisać wstęp (a czasami i to ma już napisane) i chociaż bloga mieć z głowy. Bo ogólnie rozchorowanie się na weekend i to taki dłuższy, bo w czwartki kończę zajęcia przed południem i miałam tyle planów, nie jest niczym przyjemnym i człowiek zamiast spokojnie sobie zdrowieć i odpoczywać to się martwi, kiedy zrobi te zaplanowane rzeczy i przygotuje się na uczelnię. Powiedzenie: nieleczony katar trwa siedem dni, a nieleczony tydzień naprawdę nie jest zabawne. 

W każdym razie prezentuję Wam krótkie opisy trzech filmów dokumentalnych, które jakiś czas temu dopadłam na Netflixie. Wszystkie zadry/zdjęcia w dzisiejszym wpisie odnoszą się do drugiego opisywanego filmu. 

Chwila autoreklamy: ponieważ Google+ się zwija (a muszę przyznać, że było dość wygodną platformą) zachęcam do polubienia Mirabell - Między innymi kulturalnie na Facebooku, naprawdę polecam, czasami publikuję tam naprawdę ciekawe i zabawne rzeczy, na które nie ma miejsca na blogu. Zapraszam też na Instagram, chociaż robię tu jego miesięczne podsumowania, to muszę wiedzieć, które zdjęcia podobają się najbardziej.

The Propaganda Game

Przeglądałam filmu i wpadło mi w oko coś, co wyglądało na związane z Koreą Północną. I było. Hiszpański filmowiec pojechał tam i miał robić film. Ale chyba mu to nie wyszło, bo dobre 90% tej produkcji to gadające głowy; rzeczy, które na pewno nie były kręcone przez ekipę tego filmu; trochę materiałów telewizyjnych. Jedyną nową informacją, którą wyciągnęłam z tego filmu był fakt istnienia innego pana Hiszpana, który w KRLD żyje, pracuje i wierzy czy wyznaje panujące tam wartości, zasady. Cała reszta tego tworu to nuda. To znaczy, nie ma tam nic, czego nie można by usłyszeć, gdzieś w telewizji i wywnioskować z nawet najkrótszych medialnych wzmianek. 
Poza tym wydaje się, że film niby ma jakąś przemyślną strukturę, ale jest ona mocno męcząca, wręcz irytująca. Obraz ma też bardzo niejasne przesłanie. Początkowo twórca wspominał coś, że chce pokazać codzienne życie, które tam się toczy, ale dobra połowa filmu, jest o militariach (i znów, jak ktoś ogląda telewizję, to słyszał to wszystko, przypuszczam, z pięć razy), a później dalej nie pokazuje życia, tylko hymm to, co pozwolili mu nagrać, a on jest zdziwiony, że było to ustawione. Przynajmniej w dużej części. W każdym razie jestem pewna, że istnieją lepsze albo przynajmniej mniej nudne dokumenty o Korei Północnej.



Jak na przykład: The Lovers and the Depost

Tylko zobaczyłam miniaturkę i wiedziałam, że film musi opowiadać tę samą historię, co książka Kim Dzong-Il. Przemysł propagandy i nie pomyliłam się.
Pierwsze co się rzuca w oczy, gdy włącza się ten film to BFI, BBC i Sundance, co może być zapowiedzią bardzo dobrej jakości. Ale niekoniecznie. Co prawda Kochankowie i dyktator nie jest tak nudnym filmem jak opisany powyżej, ale daleko mu do ciekawego. Prawdopodobnie dlatego że znałam tę historię, wydał mi się bardzo powierzchowny. Z drugiej jednak strony posłuchanie samej Choi Eun Hee, jak opowiada o swoich przeżyciach, jest naprawdę warte zobaczenia. Ogólnie zobaczenie innych osób, które miały jakąś styczność z reżyserem i aktorką, także ich dzieci, to coś ciekawego. W dokument są wmontowane sceny z filmów Shina i Choi i gdyby tylko dostęp do nich był łatwiejszy, to obejrzałabym chyba wszystkie na raz, bo nawet z tych przebitek widać, że to dobre filmy.
Jeśli interesuje Was ta historia, ale możecie poświęcić jej niewiele czasu to dokument można obejrzeć, ale jeśli dysponujecie jego większą ilością to polecałabym jednak książkę. Nie wiem, czy oprócz Przemysłu propagandy są na polskim rynku inne dotyczące tego porwania, ale i ta wystarczy.



Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary

Nudność The Propaganda Game nie zniechęciła mnie do oglądania dokumentów i jeszcze tej samej niedzieli obejrzałam dokument o scjentologach. I w przeciwieństwie do małoodkrywczego filmu numer jeden, ten był bardzo ciekawy. Do tej pory scjentologia kojarzyła mi się głównie z Tomem Cruisem, kosmiczną energią i ogromnymi sumami pieniędzy. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że jeśli trochę zaokrąglić, ta społeczność istnieje już prawie 50 lat. To było chyba największe zaskoczenie. Umknęło mi też gdzieś, że chyba pierwszym bardzo znanym orędownikiem scjentologii był John Travolta. Wiedziałam za to, że są oni doskonale zorganizowani, ale film pokazuje, że to jest dużo lepiej niż doskonale. Droga do wyzwolenia trwa dwie godziny i w zdecydowanej większości to opowieści (czy może odpowiedzi na pytania) osób, które z tego kościoła odeszły. Część o tym, jak to się stało, że scjentologia została uznana za religię też jest. I to też interesujące, bo stało się nie do końca dlatego, że ktoś w to wierzy, tylko dlatego, że szef chciał, aby organizacja była zwolniona z płacenia podatków. O przemocy, szantażach i o tym, jak wiele rzeczy jest tam narzucane z góry film też opowiada.

Lista ułożyła się tak, że zaczynamy od potwornie nudnego filmu a kończymy na naprawdę ciekawym.  

 Trzymajcie się, M

2 komentarze:

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3