piątek, 7 listopada 2025

Za rękę - Korea Południowa. Ojczyzna k-popu, w której tradycja przeplata się z technologią

Hello! 

Wcale chyba nie miałam kryzysu czytelniczego, potrzebowałam jedynie wrócić do książek w tematach, które naprawdę mnie interesują i… podnoszą mi ciśnienie. 

Tytuł: Korea Południowa. Ojczyzna k-popu, w której tradycja przeplata się z technologią
Autorka: Ewa Białas-Bomba
Wydawnictwo: Pascal

Pierwszą rzeczą, która przeraziła mnie w tej książce jest fakt, że stolica Korei Południowej zapisywana jest jako SEOUL. Chciałam pochwalić książkę, że ma spis treści na początku, ale przywaliła mi takim zerowym poszanowaniem dla zasad języka polskiego i polskiej onomastyki. I przynajmniej jest to konsekwentne, bo wszystkie nazwy własne (Busan, Jeju i inne), nie są zapisywane zgodnie ze standardami polskimi. Co autorka wyjaśnia na koniec wstępu i proponuje własną transkrypcję (ale zasadniczo wyrazy  będą się pojawiać zgodnie z latynizacją zmienioną). Innym problemem jest niekonsekwentne nieodmienianie imion i nazwisk, co niekiedy może sugerować, że osoby przywoływane w tekście są innej płci niż w rzeczywistości. A jak już się czepiam na samym początku - nie wiem też, dlaczego wiele rzeczy się w książce powtarza (na przykład na pierwszych 30 stronach 3 razy pojawia się informacja, że król Sejong to ten od hangeula, ale to tylko jedna z wielu takich drobnych rzeczy; przez całą książkę przewijają się w nawiasie lata japońskiej okupacji Korei czy wojny koreańskiej i po 10 razie naprawdę miałam okazję rzucić tą książką, bo ile można… a potem na kolejnej kartce znów się pojawiła i już poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę ktoś świadomie postanowił, że tak będzie, ktoś zapomniał tego pousuwać, czy jest to wyraz niewiary w inteligencję czytelnika). W książce też nie ma przypisów bibliograficznych i informacji o źródłach (a te przydałyby się przynajmniej przy różnych danych liczbowych, na przykład w opowieści o Cheonggyecheon). 

Wstęp odkrywa przed czytelnikiem, że książka nie jest reportażem, co może sugerować podtytuł i byłam pod wrażeniem, że jest to właśnie jakiś rodzaj reportażu. Korea Południowa. Ojczyzna k-popu, w której tradycja przeplata się z technologią to przewodnik. I to bardzo subiektywny. I pomyślałam, że prowadzącym czytelnika za rączkę, jeszcze zanim przeczytałam: „Przyszła więc pora, bym wzięła Was za rękę i zaprowadziła (…)” (s. 20). To zbyt poufały sposób prowadzenia narracji, jak dla mnie, zdecydowanie wolę, gdy autorzy czy autorki nieco bardziej ukrywają się w tekście. Ale muszę uczciwie napisać, że gdy autorka pisała o wydarzeniach historycznych czy gdy opisywała konkrety, czytało się to bardzo ciekawie, bo zasadniczo ma dość lekkie pióro i książkę czyta się błyskawicznie. Co niestety może oznaczać, że niewiele z zawartych w niej wiadomości czy wskazówek zostanie w głowie czytelnika. 

Proporcje tekstu do zdjęć w tej książce to takie powiedziałabym 3 do 2, co ma nawet sens, biorąc pod uwagę, że ma być przewodnikiem. Ale wracając jeszcze do kwestii obecności autorki w książce - jest ona widoczna na wielu, wielu zdjęciach. I o ile rozumiem, że w rozdziale o hanbokach było to uzasadnione - a teraz gdy o tym myślę, szkoda, że autorka nie pokazała także męskiej wersji tego stroju - to nie do końca łapię, czemu tak dużo jej zdjęć jest w kolejnych rozdziałach.

Na pewno zakładanym czytelnikiem tej pozycji jest dziewczyna, a wręcz powiedziałabym, że nastolatka. Książką powinny zainteresować się fanki i fani BTS, bo w rozdziale „Seul w rytmie k-popu” (ktoś nie dopatrzył, że na stronie rozpoczynającej rozdział, Seul jest po polsku) autorka poświęca dużo miejsca opisom lokalizacji wiązanych z zespołem i jego członkami. I jest tym chyba bardzo rozentuzjazmowana, bo wszystkie podtytuły w tej części mają wykrzykniki („Zagraj w podchody z chłopakami z BTS!”, „Świętuj urodziny ukochanego idola!” itd.). 

Na plus zaliczam autorce, że pisze k-pop, k-dramy i tak dalej, a nie K-pop. Oprócz miejsc autorka poleca także akuratne k-dramy i filmy i podaje w jakich dramach pojawiały się opisywane miejsca. Jest także cały rozdział poświęcony k-dramowemu zwiedzaniu. Innym plusem przewodnika jest to, że jest bardzo aktualny, wręcz odnosi się niekiedy do rzeczy z początku tego roku. To dość ważne, bo po pierwsze książki o Korei, które ukazywał się jeszcze kilka lat temu (przeważnie tłumaczone) już w roku, gdy miały polską premierę, nie były faktograficznie poprawne, bo po drugie - w Korei, w k-popie obraz zmienia się jak w kalejdoskopie ustawionym w wirówce. 

Tak gdzieś po przeczytaniu kilku stron drugiego rozdziału uderzyło mnie, że autorka nic nie pisze o tym, jak się poruszać po Seulu. To znaczy, o ile wiem, opisywane w pierwszym rozdziale pałace są gdzieś niedaleko siebie (a przynajmniej jakaś ich część), ale już wioska hanoków Namsangol to raczej dalsza wycieczka. Na szczęście na końcu jest rozdział, w którym opisano komunikację miejską w Seulu, natomiast wciąż nie wyjaśnia on, jak przemieszczać się pomiędzy poszczególnymi opisywanymi przez autorkę punktami (poza wyspą Dżeczu, bo tam samochodem). Co trochę stoi w sprzeczności z, jak mi się wydaje, zakładanym konceptem tego przewodnika, czyli tym, aby prowadził dokładnie po kolei po opisywanych miejscach. 

To nie jest tak, że ja tę książkę odradzam lub polecam, ale przeczytałam ją w jakieś 3,5–4 godziny i gdy już dobrnęłam do końca, zerknęłam na okładkę i zobaczyłam, jaka jest jej cena okładkowa – 69,99 złotych i trochę załapałam się za głowę. Korea Południowa. Ojczyzna k-popu, w której tradycja przeplata się z technologią to książka, która ma swoje zalety, ale ma także wady. Które zapewne części osób będą przeszkadzały mniej niż mi.

A w następnym wpisie przekonamy się, czy ta książka zalicza koreańskie bingo!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

 

poniedziałek, 3 listopada 2025

K-pop 2025 - październik

 Hello!

W październiku byłam trochę zapracowana i nawet nie miałam kiedy narzekać, że nie ma czego słuchać, bo i tak nie miałam za bardzo czasu, aby czegokolwiek słuchać.

NMIXX - Blue Valentine

Know About Me jest jedną z moich 3 ulubionych piosenek wydanych w tym roku i nie zdziwię się, jeśli będzie na pierwszym miejscu mojego Spotify, ale z NMIXX nigdy nic nie wiadomo i nie nastawiałam się za bardzo, że Blue Valentine mi się spodoba. I słuchając piosenki, i oglądając teledysk, stałam się uosobieniem konfuzji. Po prostu jestem pewna, że i jedno, i drugie powstawało na zasadzie: więcej? tak! dziwniej? tak! Piosenka mi się nie podoba, teledysk jest ciekawy, ale boli mnie od niego głowa, a choreografia okazała się zaskakująco infantylna. Ale miałam chwilę, aby przesłuchać całą płytę i w sumie oprócz piosenki PODIUM (no i nie dałam rady też przesłuchać obu O.O), to całkiem mi się te utwory podobały (choć nie będę do tej płyty wracała).

TEMPEST - In The Dark

To jest zaskoczenie, bo karierę Tempest śledzę tak nawet nie jednym okiem, co połową (ale wspominałam już o nich kiedyś na blogu i gdy debiutowali, to myślałam o Tempest, o Burza, o Szekspir). Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam k-popowy teledysk tak wciągnięta i zafascynowana fabułą. Ale w zasadzie chyba bardziej zaskoczyła mnie sama piosenka. Przesłuchałam nawet 4 pozostałe piosenki na minialbumie i są naprawdę bardzo w porządku.

Zrobiłam przebieżkę po teledyskach i piosenkach i oto jej efekt: 

AM8IC zaprezentowali światu piosenkę Buzzin' inspirowaną i czerpiącą z Pogromców Duchów, bardzo akuratny czas na jej wypuszczenie i jest bardzo fajna. Myślę, że warto też zwrócić uwagę na Going south JUSTB. Xdinary Heroes dowodzą w ICU, że nie ma czegoś takiego jak za dużo perkusji i że piosenka może mieć 4 minuty! Bo na przykład takie Hollywood Action BOYNEXTDOOR jest super (i muzycznie, i teledyskowo), ale na dobrą sprawę nie ma nawet dwóch i pół minuty. Od pierwszych sekund najnowszego japońskiego wydania TXT pomyślałam, że słyszałam już tę gitarę i znam ogólny vibe tej piosenki i ktoś w komentarzach napisał, że to klimat jak The 1975 - i to tego z czasów Girls, bo chyba ta piosenka jest najbardziej podobna (a przynajmniej o niej pierwszej pomyślałam, gdy już zostałam oświecona co do klimatu). Podsumowując, Can't Stop BARDZO mi się podoba, tylko znów jest tak niesamowicie krótkie! Back to Life &TEAM to coś dla fanów bardziej dramatycznych piosenek (wiecie, ta piosenka nie ma tytułu Bring me back to life tylko dlatego, że Bring me to life Evanescence już istnieje). Aż się zdziwiłam, że aż tyle piosenek mi się podoba, ale doszłam do Beat-Boxer NEXT i musiałam odpuścić, to nie piosenka dla mnie, a miałam kolejne na liście. YUTA wydał swój w zasadzie j-rockowy album PERSONA i nie ma na nim czego nie lubić. Lost and Found Xdinary Heroes - bardzo spoko piosenka i teledysk ma ponad 5 minut! Mam nadzieję, że znajdę czas, aby przesłuchać płytę. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

czwartek, 30 października 2025

Wampiry w k-popie 2

Hello!

W zeszłej edycji dotarliśmy do przykładów wampirów w k-popowych piosenkach i teledyskach do roku 2021 i zatrzymaliśmy się na Enhypen (ich cały lore jest związany z wampirami, więc już nie będę do nich wracała), więc w tym roku lecimy dalej, abym już na kolejne halloween mogła zająć się innymi potworami.

A w 2023 pisałam o zombie – Zombie w k-popie.


2021 

NCT 127 - Favourite (Vampire)

Nawet nie wiecie, jak było mi smutno w zeszłym roku, że Favourite nie zmieściło się na liście, bo to chyba jedna z najbardziej rozpoznawalnych wampirycznych piosenek w k-popie! Na dobrą sprawę wampiry nie do końca pasują do NCT, ale piosenka jest specyficzna i bardzo NCT.

THE BOYZ – Drink It 


To jest zagwostka stulecia, dlaczego The Boyz oficjalnie jakoś bardziej nie poszli w wampiryczne klimaty, bo bardzo im pasują - czego dowodzi chociażby fakt, że już w kolejnym roku pojawi się kolejna piosenka w tym koncepcie. Ale obydwie ukazywały się w ramach jakiegoś projektu i na początku tylko w krótkich wersjach - pamiętam, że część fanów była mocno zawiedziona.
Z wampirycznego punktu widzenia piosenka jest tak wprost o wampirach, że chyba bardziej się nie da, ale w raczej współczesnym wydaniu niż gotycko-kościelnym. 

MONSTA X - KISS OR DEATH 


Wydaje mi się, że Kiss or death ukazało się w ramach tego samego projektu, co piosenka The Boyz. Wizualnie to bardziej morderstwo w Orient Ekspresie i podróż w czasie, ale choreografia jest dość jednoznaczna, a i słowa zostawiają wystarczająco dużo pola do interpretacji. 

Bang Chan, Changbin, Felix, Seungmin - 오늘 밤 나는 불을 켜  

Tu mamy raczej komiczne podejście do tematu cierpiących na bezsenność wampirów, które nie wiedzą, co ze sobą zrobić, więc rozrabiają. A teledysk powiedziałabym, jest bardzo, bardzo, bardzo halloweenowy. 

2022

LEE CHAE YEON - HUSH RUSH


Lee Chae Yeon debiutowała jako wampirka! Która testuje, co może czego nie może i która bardzo chciałaby się zakochać. 
 


ASTRO MOONBIN&SANHA - WHO 


Wracamy do mrocznych wampirów! Ze świecami, witrażami i całym tym anturażem. I wiecie, można by mieć wątpliwości, czy to aby na pewno wampiry, ale mnie przekonał Moonbin w białej koszuli ubabranej krwią.

THE BOYZ - Sweet 


Sweet
to urocze przeciwieństwo Drink it i zadanie „nie mrugaj, bo nie zauważysz, że to o wampirach”. Trochę przesadzam, ale to może być najbardziej pastelowy teledysk wampiryczny w całym k-popie. To w sumie może bardziej „ile drobnych nawiązań do wampirów dostrzeżesz”!
 

2024

ITZY - Mr. Vampire


„Przyjdź i mnie ugryź, panie Wampirze”. Ta piosenka sama się tłumaczy, ja już nie muszę. 

LE SSERAFIM - EASY

Z jakiegoś powodu fakt, że Le Sserafim postanowiło sięgnąć po wampiryczne elementy bardzo mnie zdziwił, gdy pierwszy raz zobaczyłam klip do Easy. I w sumie zdziwiło po raz kolejny, gdy teraz oglądałam ten teledysk, bo nie mam pojęcia, jak fakt, że Sakura wyraźnie ma wampirze kły, a Eunchae wyraźny pociąg do krwi wpisuje się w ich jakoś tam powiązany z upadłymi/niedoskonałymi aniołami lore. Ale oczywiście przyjmę każde nawiązanie do listy.

LEE DONGYEOL - DRIP DROP

Kolejny przykład renesansu Zmierzchu! Ale mamy też trochę nietoperzy, księżyc w pełni i wyjątkowo jednoznaczne na dobrą sprawę słowa... i niekoniecznie chodzi tu koncept wampira.

BAEKHYUN - Pineapple Slice 

Wampir Baekhyun to mniej więcej ten sam poziom zaskoczenia, co Le Sserafim - bo skąd i dlaczego tak? Ale odliczajmy: nietoperze, podejrzanie dużo czerwonego w lodówce, wampir (???) wycięty w skórce jabłka, telekineza i preferencja do ciemności, ALE widać go w lustrze, latanie... i użarł ją!

Bang Chan - Railway 

Pamiętam, że gdy pierwszy raz oglądałam ten teledysk, to musiałam zbierać szczękę z podłogi. I w sumie chyba nie ma co go opisywać, bo go naprawdę, naprawę trzeba po prostu zobaczyć. 


2025

KEY - HUNTER 

W tej piosence jest jedna wystarczająco przekonująca linijka: „Two fangs sinking into my shoulder” (no i w sumie cała reszta o łowcach), ale klip nie idzie daleko, a w zasadzie wcale nie idzie w typowo wampiryczną estetykę.

Trzynaście przykładów i nie szukałam nawet piosenek bez teledysków! I chyba dlatego, że w tych ostatnich 4 latach było sporo piosenek z wampirami, w zeszłym roku byłam taka zaskoczona, że do 2021 było ich tak mało. Rzucił mi się w oczy komentarz, że Overdrop Xiumina też ma wampiryczny vibe, więc dopisuję jako honorable mention. Następny wpis o wampirach w k-popie będzie, gdy uzbieram przynajmniej 10 przykładów.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

niedziela, 26 października 2025

Naoglądałam się dokumentu 12

 Hello!

 Zapraszam na tekst, który nie zmieścił się w poprzednim poście!

Fit for TV: The Reality of The Biggest Loser / Waga prawdy: Kulisy programu „Dużo do stracenia”

Mam wrażenie, że często interesują nas dalsze losy osób, które oglądaliśmy w telewizji - czy to będą rodziny z Domu nie do poznania (które podobno nie radziły sobie później z podatkiem od nieruchomości), czy restauratorzy z Kuchennych rewolucji (serwisy internetowe niekiedy obiegają informacje czy to o sukcesach, czy o zamknięciach restauracji po rewolucjach) i w niejako w taką potrzebę dowiedzenia się „co było dalej”, wpisuje się Fit for TV.

Nie wiem, czy The Biggest Loser był transmitowany w Polsce, wydaje mi się, że nie, sama po raz pierwszy usłyszałam o tym programie po premierze tego dokumentu i jego licznych recenzjach, które pisały obserwowane przeze mnie osoby. Brak wiedzy, jak dokładnie wyglądały odcinki czy struktura sezonu, nie jest może wielką przeszkodą w oglądaniu tej produkcji, ale był on raczej tworzony z myślą o osobach, które miały o nim jakieś pojęcie, bo wielu rzeczy nie wyjaśnia i nie pokazuje. 

I nie wiem, czy to właśnie z tego powodu - braku wcześniejszej świadomości istnienia tego programu i wiedzy na temat kontrowersji z nim związanych - odebrałam ten dokument jako wyjątkowo powierzchowny. Tak naprawdę nie zagłębia się on w żaden z kontrowersyjnych tematów - czy to kwestii zdrowia uczestników, czy obecności bądź nie narkotyków, niemalże pomija kwestie dotyczące postrzegania otyłości w społeczeństwie (czy to w przeszłości, czy to obecnie). A nawet gdy przywołuje na przykład kwestię zaburzeń metabolicznych - zostawia to w tym miejscu: mogły być, mogły nie być, osoby te mogły mieć zepsuty metabolizm już wcześniej. Jest to materiał dokumentalny w takim sensie, że są w nim wywiady z producentami, jednym z trenerów (weszłam później na Wikipedię i tylko napiszę, że trenerów przez cały czas emisji było 11; jeden z jedenastu), jedną z prowadzących, lekarzem z programu oraz byłymi uczestnikami, ale w brakuje mu nieco oprawy eksperckiej - jest w nim tak dwie i pół osoby, które można by umieścić w tej kategorii i nie mają one za dużo czasu na swoje wypowiedzi. A ponadto biorąc pod uwagę liczbę sezonów - 18 - to nawet liczba byłych uczestników, którzy wzięli udział w tej produkcji, jest symboliczna i w zasadzie tylko dwie uczestniczki i jeden uczestnik przedstawiają swoje historie w jakiś szerszy sposób.

Odniosłam też wrażenie, że twórcom serii zależało, aby wybielić doktora występującego w dokumencie (chociaż to może właśnie tylko wrażenie na zasadzie kontrastu z innymi osobami z produkcji; bo zainteresowana tematem szukałam wypowiedzi innych niż występujący w dokumencie uczestników i wszyscy wypowiadali się o nim bardzo ciepło). Zadziwiło mnie też, że ktokolwiek uważał, że ten program i jego założenia mają cokolwiek wspólnego ze zdrowiem, w jakiejkolwiek formie, bo wydaje się, że nawet zakładając, że może w czasie, gdy ten program był emitowany (a emisja w USA rozpoczęła się w 2004 roku), koncepcja zdrowia była z jakiegoś powodu inna, to nawet na chłopski rozum ekstrema, którym poddawani byli uczestnicy, nie mogły być zdrowe. Ten program ze zdrowiem miał tyle wspólnego, co homeopatia.

Ale wracając do dokumentu - mam wrażenie, że jest on jakimś dopowiedzeniem do czegoś, z czym nie miałam okazji się zapoznać. Nie wiem, czy w Stanach trwa w tym momencie jakaś debata o tej produkcji (ostatni sezon ukazał się w 2020 roku, a przedostatni w 2016), czy był jakiś konkretny powód, że ta seria powstała i ukazała się właśnie teraz. Jest to ciekawa produkcja, ale bardziej o kulisach programu niż tego, co było dalej, czego trochę się spodziewałam. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

środa, 22 października 2025

Naoglądałam się dokumentów 11

 Hello!

Dziś mam dla was dwie propozycje filmów dokumentalnych! Miały być trzy, ale z trzeciej wyjdzie mi chyba osobny tekst…


Unknown Number: The High School Catfish (Nieznany numer: Skandal SMS-owy w liceum)

W tej historii są dwie zaskakujące rzeczy: jedna, że przez praktycznie dwa lata nie udało się ustalić, kto wysyłał okropne, wulgarne, karalne, obrzydliwe wiadomości do dwojga nastolatków (bardziej do dziewczyny niż chłopaka; jest też wątek innych osób, do których wiadomości zostały wysłane i chyba dokument nie wyjaśnia, jak wysyłająca osoba uzyskała dostęp do ich numerów telefonu), a działo się to około 5, a nie 50 lat temu. Dokument pokazuje obraz niebyt zainteresowanej rozwiązaniem sprawy policji, a chyba nawet bardziej szkoły. Ostatecznie jednak sprawa zostaje przekazana do FBI i tu już rozwiązanie jest błyskawiczne. I zaskakujące. Chociaż to za mało powiedziane. Wydaje się, że jedyną osobą, która na to wszystko zareagowała prawidłowo, był ojciec dziewczyny. Ten dokument zostawia widza z zawrotami głowy i pytaniem, czy wszystkie zaangażowane osoby otrzymały odpowiednią pomoc psychologiczną i psychiatryczną, bo zdecydowanie jej potrzebują - a film nie pokazuje, aby jakiś profesjonalista z zakresu zdrowia psychicznego pojawił się w szkole czy w rodzinach. 

Stolen: Heist of the Century

Naprawdę warto zainteresować się tym filmem, bo jest on przeciekawy, w taki powiedziałabym absurdalnie zaskakujący sposób. To znaczy pokazano wywiady ze wszystkim (dosłownie) wszystkimi zaangażowanymi stronami i często zestawiano je ze sobą, nie tylko w taki sposób, aby w miarę chronologicznie przedstawić rozwój wypadków, ale także aby bezpośrednio pokazać, że relacje czy twierdzenia bohaterów czy to wzajemnie się wykluczają, czy tylko delikatnie ze sobą kłócą bądź nie zgadzają w szczegółach. I robi to bardzo specyficzne wrażenie na widzu. Tym bardziej, że także relacje różnych śledczych nie zawsze są ze sobą zbieżne (ale zabawniej jest, gdy są wykorzystywane do usankcjonowania twierdzeń człowieka, który tego rabunku dokonał; ale też reakcje śledczych wklejane są w momentach, gdy złodziej opowiada coś, co mamy uznać za wymysły bądź wymówki). 

Poza tym oczywiście sama sytuacja z wielką kradzieżą diamentów i śledztwem jest ciekawa i pokazana bardzo filmowo. Oprócz wspominanych wywiadów widzimy także bardzo wiele rekonstrukcji wydarzeń, których stworzenie naprawdę musiało być drogie i czasochłonne. Nie powiedziałabym, że jest to dokument trzymający w napięciu, ale na pewno jest wciągający.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M



 

sobota, 18 października 2025

Ciepło - Masło

 Hello!

Niech o głębi mojego aktualnego kryzysu czytelniczego świadczy fakt, że czytałam tę książkę dwa miesiące, przedłużałam jej wypożyczenie w bibliotece 2 razy, a gdy już miałam ją kończyć, to same ostanie sto stron czytałam dobre 2 tygodnie - a ta książka mi się podobała i najogólniej naprawdę dobrze się ją czyta. Wydaje mi się, że trochę nie mogłam jej też dokończyć, bo wiedziałam, że będę chciała o niej napisać, a z powodu mojego obecnego podejścia do czytania, to może nie wyjść tekst naprawdę przedstawiający plusy tego tytułu. Ale zaczęłam tworzyć ten wpis w nadziei, że zmotywuje mnie do dalszego czytania.

Tytuł: Masło
Autorka: Asako Yuzuki
Tłumaczenie: Anna Wołcyrz
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Sięgnęłam po Masło, bo w zeszłym roku widziałam sporo tej książki w mediach zarówno społecznościowych, jak i na portalach, a nawet w prasie książkowej, i opinie o tym tytule były naprawdę dobre. Tak naprawdę miałam mętne pojęcie, o czym jest ta książka (a już zupełnie do posłowia nie miałam pojęcia, że pomysł na powieść był jakoś inspirowany prawdziwymi wydarzeniami - jakoś nawet w poleceniach na czwartej stronie okładki mi to zupełnie umknęło) - i może to był dobry trop czytelniczy, bo byłam w trakcie czytania zaskakiwana. To znaczy - naprawdę sądziłam, że nasza główna bohaterka skupi się bardziej na pytaniu, czy Manako Kajii zabiła. Ale chociaż Rika prowadzi swojego rodzaju śledztwo, tak naprawdę jej podróż rozgałęzia się na kilka wątków motywowanych jej spotkaniami z morderczynią (?). Rika bardziej niż Manako Kajii poznaje siebie - i trzeba napisać, że robi to w bólach i przyprawiając czytelnika o silny syndrom chęci krzyczenia na bohaterkę, aby się ogarnęła.

Tym bardziej, że zdecydowana większość książki pisana jest z jej perspektywy (nie jest to narracja pierwszoosobowa, ale na dobrą sprawę mogłaby być, bo narrator zdecydowanie nie jest wszechwiedzący). Chociaż nie tylko, bo po pierwsze niektóre spostrzeżenia, które czyni narrator (chociaż tutaj byłabym całkiem przekonana, że jest to narratorka) wydają się na tyle błyskotliwe i poza specjalizacją głównej bohaterki, że musi je przekazywać jakaś inna instancja opowiadająca, po drugie mamy też fragmenty narracji pierwszoosobowej (i to było prawdziwe zaskoczenie!), a po trzecie na początku książki mamy fantastyczny fragment: „W naszym społeczeństwie wbija się nam wszystkim do głów od najmłodszych lat, że jeśli kobieta nie jest szczupła, kompletnie się nie liczy” (s. 30) i dalszy fragment do końca akapitu, ale nie chcę przepisywać całości. To naprawdę jasne i głębokie utożsamienie narratora ze społeczeństwem Japonii. Czy raczej z Japonkami. 

Jakimi spostrzeżeniami dzieli się narratorka i co przeżywa Rika w trakcie powieści? O postrzeganiu ciała, a szczególnie o przybieraniu na wadze; o dziwnym postrzeganiu starania się lub niestarania w społeczeństwie; o niedostrzegalnej lub aż za bardzo eksponowanej roli kobiety w społeczeństwie - ale także o tym, jak kobieta może postrzegać oraz w nim odnajdywać bądź nie. Oraz oczywiście o kuchni. To stwierdzenie tłumaczki, że sama zaczęła gotować, pracując nad książką jest bardzo łatwe do uwierzenia i zdecydowanie nie na wyrost. Bo chęć do próbowania przepisów (szczególnie, że niektóre są naprawdę proste: ryż + masło + sos sojowy - trudno to nawet nazwać pełnoprawnym przepisem!) jest ogromna. Sama się na gotowanie jednak nie skusiłam, bo miałam poczucie, że gdybym to zrobiła, to uległabym takiej samej manipulacji, jak główna bohaterka. Jak widać w ten czy inny sposób, książka  mocno wpływa na swoich czytelników.

Muszę przyznać, że zakończenie Masła bardzo mnie zaskoczyło i to w bardzo pozytywny sposób. Bo chociaż dosyć wcześnie zrozumiałam, że sprawa kryminalna nie jest wcale nie w nim aż tak istotna, po etapie, gdy dwie nasze bohaterki (Rika - dziennikarka i Reiko - jej przyjaciółka; i muszę niestety szczerze przyznać, że przez całą książkę zdarzało mi się mylić imiona bohaterek, mimo skupienia i uważności) ulegają manipulacji Manako Kajii, nie do końca mogłam załapać, cóż takiego ta książka będzie chciała ostatecznie przekazać swojemu czytelnikowi. A okazuje się, że zakończenie jest pełne satysfakcji i ciepła. I chociaż w trakcie opowieści Rika zostaje zmanipulowana i rozbita na kawałki, to nienachalnie i krok po kroku udaje się jej poskładać nie tylko siebie, ale i osoby w jej otoczeniu. Zakończenie jest naprawdę zaskakujące, bo gdy już się je zna i spojrzy na całą opowieść, można pomyśleć: „No tak oczywiście, inaczej autorka nie poświęcałaby innym bohaterom tyle przestrzeni”, a jednocześnie jednak prawie nic nie zapowiada takiej konkluzji. Chociaż to prawie nic to też nieprawda. Tej konkluzji nie zapowiada reklamowanie książki hasłami o opowieści kryminalnej. Natomiast narracja tworzy piękne napięcie pomiędzy rezultatami, które osiąga główna bohaterka i oskarżona. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M


 

wtorek, 14 października 2025

Jesienna wyszywanka

 Hello!

Oto mały projekt, który robiłam szybciutko, ponieważ trzeba było wymienić wielkanocnego zająca/królika na ścianie, a na wielką choinkę było jeszcze trochę za wcześnie. Co prawda obrazek okazał się nieco za mały i ostatecznie na ścianie wisi coś innego, ale i tak warto go tu pokazać. 

Ciekawostka z czasu pracy: wyszywanie obydwu żołędzi zajęło mi niecałe 45 minut, a potem jakieś 4 wieczory i jedną sobotę robiłam same liście. Nie było to trudne, bo wzór jest bardzo logiczny i  naprawdę trzeba by się postarać, aby nie wyszedł dobrze i symetrycznie.

A już po wyszyciu zastanawiałam się, czy wiewiór z Epoki lodowcowej pytał bohaterów o to, czy chcą orzeszka czy żołędzia, bo jestem pewna, że miał żołędzia, ale pytał o orzeszka (po czym spędziłam chwilę, sprawdzając jak się ma żołądź do orzecha i wyszło na to, że żołądź jak najbardziej jest orzechem).

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

piątek, 10 października 2025

W porównaniu i skojarzeniach - Tajwan. Herbatka na beczce prochu

 Hello!

Gdy dowiedziałam się, że Marcin Jacoby wydaje kolejną książkę w serii podróżniczo-krajoznawczej, kwestią czasu było, gdy ją przeczytam, bo że to zrobię - było pewne.

Tytuł: Tajwan. Herbatka na beczce prochu
Autor: Marcin Jacoby
Wydawnictwo: Muza

Wydaje mi się, że ze wszystkich trzech książek autora, które czytałam, ta jest najkrótsza:
Chiny bez makijażu mają 448 stron,
Korea Południowa. Republika żywiołów ma 400,
a Tajwan. Herbatka na beczce prochu ma 352 strony,
jest też najniżej oceniana na Lubimy Czytać, choć trzeba uczciwie przyznać, że tych ocen jest niewiele i są dość zbliżone (odpowiednio: 7,5; 7,3; 7,2). Ale coś jest na rzeczy, bo chociaż zasadniczo książka Tajwan. Herbatka na beczce prochu mi się podobała, to nie udało jej się wykrzesać we mnie tak samo ciepłych i entuzjastycznych uczuć, jak udało się to jej poprzedniczkom. Czego żałuję, bo książek o Tajwanie w Polsce jest niewiele (choć się to zmienia!). 

Momentami (choć raczej w początkowych rozdziałach) książka jest naprawdę gęsta od nazw własnych, obcych słów czy dat i przyznaję, że czasami musiałam czytać dany fragment lub akapit dwa razy, aby dobrze zrozumieć, co do czego się odnosi - co oznacza, że książka wymaga skupienia, aby nie przeczytać i nie zapomnieć od razu tego, co się właśnie przeczytało.  

Rozdziały książki mają kreatywne tytuły i nie od razu może być jasne, do czego się odnoszą, więc w prostszych terminach mamy tu po kolei opisane: geografię, religię, kuchnię, tożsamość i historię ludzi na wyspie, geopolitykę - to znaczy Chiny i USA a sprawa tajwańska oraz jak to wygląda z perspektywy samej wyspy, możliwość inwazji Chin, tajwańskie wojsko i nastawienie społeczeństwa (zabiorą manatki czy będą bronić wyspy?), demokrację i demokratyzację oraz scenę polityczną, mikroczipy. Na koniec mamy rozdział zatytułowany „Mój Tajwan”, w którym autor opisuje swoje doświadczenia z mieszkania tam na początku wieku (chociaż wspomnienia rozsiane są także po innych rozdziałach; znając poprzednie książki autora, wiedziałam, czego można się spodziewać w narracji, ale widziałam, że czytelnicy bywali zaskoczeni mocną obecnością autora w opowieści), następnie „Komentarze”, które są taką opisową bibliografią oraz zbiorem nazw własnych i informacji niepasujących do głównej narracji i prawdziwą bibliografię. W książce Tajwan. Herbatka na beczce prochu nie ma przypisów - jest ten rozdział komentarze, w którym znajdują się źródła. Wolałabym, aby były przypisy bibliograficzne, ale - z powodu pewnego zaufania do autora - lepszy taki zbiór źródeł niż żaden.

I tu mniej więcej kończy się część analityczna. To, co przeczytacie poniżej to w dużej części moje skojarzenia z tematem Tajwanu, które przywołała lektura tej książki. 

Ciekawe jest to, jak geopolityka oddziałuje na k-pop. Dla mnie wydarzeniem, które najbardziej kojarzy się z sytuacją geopolityczną Tajwanu, jest sytuacja z Tzuyu z Twice - i widać jest to doskonały przykład ilustrujący to zagadnienie, bo autor też o nim wspomina (Tzuyu urodziła się w Tainan i co ciekawe na angielskiej Wikipedii można wprost przeczytać is a Taiwanese singer; a chodziło o to, że w jednym z programów telewizyjnych pokazała się z tajwańską flagą, za co musiała później przepraszać i się tłumaczyć; kariera Twice w Chinach w zasadzie nie istnieje - a przynajmniej tak można wyczytać w komentarzach). Ogólnie ciekawe wydawałoby mi się badanie sprawdzające, jak przeciętny polski Kowalski (ale też Smith i osoby z innych krajów) postrzega Tajwan i czy w ogóle wie, że to nie jest państwo i co ma wspólnego z Chinami, bo mam wrażenie, że dla wielu ludzi Tajwan to po prostu Tajwan. Ale z drugiej strony autor opisuje swoje doświadczenia związane z kontaktami z politycznymi/dyplomatycznymi przedstawicielstwami Tajwanu i nie są one zbyt ciepłe. Jak autor pisze - prawdopodobnie z ostrożności. (Zrobiłam małe śledztwo i okazuje się, że jest więcej idoli z Tajwanu - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu okazało się, że Shuhua pochodzi z wyspy, nie wiedziałam też, że YangYang także się tam urodził; z tego, co zauważyłam w wielu zespołach, które debiutowały w ostatnich dwóch-trzech latach jest kilkunastu idoli z Tajwanu; wydaje się jednak, że w większości wszyscy są ostrożni z mówieniem o Tajwanie).

W rozdziale, w którym autor opisuje scenę polityczną, wspomina o różnych dziełach kultury i ich powiązaniach z prawami kobiet i pomyślałam, że wspomnienie o „Raju pierwszej miłości Fan Si-Chi” bardzo by tu pasowało. A w sprawie tego, jak na Tajwanie wyglądają prawa osób LGBT - dosłownie dzień lub dwa przed tym, gdy czytałam dotyczący tego fragment, w internecie mignęło mi nagranie, że w pałacu prezydenckim została przyjęta przez prezydent Tsai Ing-wen drag queen, która wygrała „RuPaul's Drag Race” (było to w maju 2024). Prawa osób LBGT są jednym z aspektów, które bardzo różnicują Republikę Chińską od Chińskiej Republiki Ludowej i jedną z części konstytuującej się tożsamości.

Ciekawe wydało mi się, jak duży wpływ na najwyraźniej wszystko na Tajwanie ma biznes. I to nie tylko ten mikroczipowy (i chociaż jest interesujący, to ten właśnie rozdział był w całej książce najmniej fascynujący), ale ogólnie. A szczególnie - powiązania, czy raczej wprost - działania, tajwańskiego biznesu na kontynencie (to znaczy w Chinach). Czytając fragmenty dotyczące biznesu i przemysłu, można odnieść wrażenie, że niektórym połączenie Chin i Tajwanu nie zrobiłoby różnicy, a jednocześnie największa firma mikroczipowa ma być swojego rodzaju linią obrony Tajwanu przed zewnętrznym zagrożeniem.

W narracji książki rzucały się w oczy liczne zestawienia Tajwanu z Koreą Południową i później okazało się, że Tajwańczycy sami chętnie porównują się z Republiką Korei (bez entuzjazmu w drugą stronę). Autor odnosi też niektóre wskaźniki do Polski. 

Z tego tekstu wychodzi trochę recenzja, trochę relacja, trochę zbiór tego, co mi kojarzy się z Tajwanem i mam jeszcze jedną taką uwagę. Autor na początku wieku poznał swoją żonę na Tajwanie, ale po zakończonym stypendium wrócił do Polski, a ona została na wyspie. Zakochani codziennie pisali do siebie listy i z tego, co zrozumiałam, listonosz codziennie jakiś list przynosił. Zastanawia mnie tylko jedno - z jakim opóźnieniem przychodziły te listy. Bo mogły przychodzić codziennie, a chyba nie było możliwości, aby list z Tajwanu do Polski (i odwrotnie) dotarł w ciągu jednego dnia. Zastanawia mnie to bardzo, bo wysyłam pocztówki w ramach postcrossingu i te na Tajwan idą zdecydowanie najdłużej (ok. 45-50 dni).

Czy polecam książkę Tajwan. Herbatka na beczce prochu - tak. W zasadzie nie ma się w niej do czego naprawdę przyczepić. Czyta się ją dobrze, jest ciekawa i naprawdę jej największym problemem jest to, że w dwóch poprzednich autorowi udało się jednak o wiele lepiej przekazać komponent emocjonalny opowieści o danym kraju i wypada nieco słabiej w porównaniu.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

poniedziałek, 6 października 2025

I jeszcze raz! - Alice in Borderland 3

 Hello!

Mój ulubiony serial do oglądania w czasie prasowania powrócił! Co ciekawe, żyję w przeświadczeniu, że ten serial lubię, ale gdy zerknęłam do recenzji pierwszego i drugiego sezonu, okazało się, że moje wrażenie tuż po ich obejrzeniu są raczej mieszane. Cóż, widać czas działa na korzyść tego serialu.

Recenzja pierwszego sezonu
Recenzja drugiego sezonu 

Arisu i Usagi żyją sobie jako szczęśliwe małżeństwo do momentu, gdy ich domowy spokój zakłóca naukowiec badający życie pozagrobowe, sekty i inne mroczne elementy ludzkiej egzystencji, a Usagi najwyraźniej daje mu się w coś wciągnąć, ponieważ wciąż nie przepracowała śmierci swojego ojca. Arisu i Usagi nie pamiętają wiele z czasu gier, ale oboje do nich wracają, choć w różnych okolicznościach. Arisu musi uratować Usagi zanim będzie za późno. (To znaczy Alicja goni króliczka i wskoczyła za nim do dziury).

Trzeci sezon Alice in Borderland ma tylko 6 odcinków i równie dobrze mógłby nie powstać. I nie piszę tego z jakąś złośliwością albo z powodu tego, że mi się nie podobał. Chodzi tylko o to, że cały motyw z wracaniem do gier i pokazywaniem ich więcej jest taki... powtarzalny. Gry są ciekawe, ale z założenia mają taki sam poziom trudności, bo wszystko jest jokerem. Przy czym oczywiście one na początku nie wydają się aż tak trudne - chociaż w tym sezonie trzeba mieć często więcej szczęścia niż rozumu - aby potem zaskoczyć ukrytymi utrudnieniami.

To nie tak, że tego sezonu nie ogląda się bez jakiejś przyjemności i zainteresowania, ale mimo pewnych starań twórców odcinkom brakuje nieco ładunku emocjonalnego. I nie bez znaczenia jest, że plot armor w tym serialu jest tytanowy (albo z vibranium czy innego adamantium). Wydaje się, że w jednej z postaci twórcy serialu (bo o ile wiem, materiał źródłowy tu się nie do końca zgrywa ze scenariuszem) próbowali odtworzyć trochę Chishiyę, ale nie powiedziałabym, aby im się to udało. Chociaż z drugiej strony poza Rei (która z powodu imienia i niebieskich włosów, kojarzyła mi się z postacią z Evangeliona) nie ma w trzecim sezonie szczególnie wyróżniających się postaci drugoplanowych w świecie gier. Nowym bohaterem i katalizatorem tego sezonu jest wspominany w opisie naukowiec - Ryuji Matsuyama. I nawet chciałabym coś o nim napisać, bo miał ogromny potencjał na naprawdę intrygującą postać, ale jednak Alice in Borderland w 6 odcinkach to nie jest typ serialu, w którym można zbudować złożoną postać i sprawić, aby widzowie poczuli z nią emocjonalną więź. Tak naprawdę największym osiągnięciem Matsuyamy w tym serialu jest fakt, że Arisu mu przywalił, bo sprowadził Usagi do tego świata. Matsuyama ma swoją motywację, swoją historię, swój konflikt wewnętrzny, ale trudno mieć wobec niego jakieś inne emocje niż ma Arisu (bo przecież to jednak jego oczami poznajemy większość świata gier).

Poza tym, co za koincydencja, że zarówno w drugim/trzecim sezonie Squid Game oraz w trzecim sezonie Alice występuje motyw z ciążą i dziećmi. Nie uważam, że to było jakoś zaplanowane (wydaje mi się, że to niemożliwe, aby scenarzyści znali swoje zamiary), ale niestety w przypadku Alice in Borderland dokłada się to do tego poczucia powtarzalności. Aczkolwiek może i Netflix kazał im, aby te serie były podobne, bo wygląda na to, że i Alice ma globalne ambicje... Tyle że, nawiązując do poprzedniego akapitu, tutaj główni bohaterowie przeżyli.

Najprościej oceniając ten sezon, można napisać, że to znów więcej tego samego, więcej Alicji w Alicji - tylko tyle (i nie aż tyle, bo jednak ze wszystkich trzech, drugi sezon wypada najlepiej - także dlatego, że wtedy najlepiej znamy bohaterów).

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

czwartek, 2 października 2025

K-pop 2025 - wrzesień

 Hello!

 Zakończył się wrzesień, czas przyjść i napisać wrażenia z k-popu!


ZEROBASEONE - ICONIC

Całkiem urocza z lekką nutą retro i delikatnie zabawnymi momentami słowami piosenka.

MONSTA X - N the Front

Jest mi bardzo przykro, ale nie dałam rady dosłuchać tej piosenki do końca. Nie słyszę tam piosenki, nie czuję tam melodii, słowa są jakieś pretekstowe i przy całej mojej miłości dla NCT ta piosenka brzmi jak odrzut z czasów produkcji ich co dziwniejszych utworów. Pomijam już kwestię tego, że jest to druga piosenka zespołu ze Starship, której klip kompletnie przytłacza sam utwór. 

aespa - Rich Man

Nie wiem, od czego zacząć, więc chyba najlepiej od początku - przyznaję, że gdy zobaczyłam, jaki tytuł będzie miał kolejny minialbum i główny singiel aespy byłam trochę zaniepokojona. Okazuje się, że niepotrzebnie. (Bo dopóki nie usłyszałam intro, nie załapałam do czego to "rich man" ma się odnosić). Piosenka już w intro zapowiada, jakie ma być jej przesłanie. Na pewno przypadła mi do gustu po pierwszym przesłuchaniu bardziej niż Working Hard (wiem, że ta piosenka nie ma wielu fanów, ale według mnie była OK), ale też doceniam, jak te piosenki do siebie pasują (Working Hard było samodzielnym singlem, nie przedpremierowym i nie znajduje się na tym minialbumie, ale zadbano o koherencję tych wydań). Widać też, że chaotyczne teledyski mają się dobrze i chyba będzie ich więcej (mam wrażenie, że taki mocny trend obecnie zapoczątkowało ALLDAY PROJECT i ich klip do FAMOUS). Jeśli komuś Rich Man nie przypadło do gustu, proponuję spróbować przesłuchać piosenkę przez słuchawki, bo doświadczenie jest zupełnie inne.

CIX - Wonder You

Jestem gdzieś pomiędzy to miła piosenka do słuchania a to chyba najsłabszy singiel grupy ever. Gdzie ta piosenka ma refren, jakiś czynnik wow, jest niestety monotonna. Naprawdę wolałabym dobry refren zamiast członków grupy bez koszulek w klipie. I wolałabym też, aby nie używano w teledyskach AI - bo to widać. 

Zazwyczaj piosenki CIX bardziej mi się podobają, niż nie podobają, ale na tym minialbumie (4 utwory) nie ma nic naprawdę szczególnego, a wręcz napisałabym, że muzycznie są to bardzo powtarzalne propozycje do tego, co już od CIX słyszeliśmy. 

HAECHAN - CRZY

Bardzo podobają mi się niektóre części tej piosenki, podoba mi się choreografia i podoba mi się klip w galerii sztuki. Natomiast nie jestem przekonana do całokształtu. A dokładniej na początku bardzo mnie Crzy zainteresowało, ale z kolejnymi sekundami piosenki coraz mniej mi się podobała i nawet mam teorię dlaczego - pokonały mnie te takie niby rapowe, bardziej deklamowane niż śpiewane partie.  

Dayoung - body

Nie będę ukrywała, że początkowo, gdy widziałam zapowiedzi tej piosenki i nawet później sam klip, odczuwałam pewien rodzaj dysonansu poznawczego, bo pamiętałam zupełnie inny wizerunek Dayoung - ale WJSN (Cosmic Girls) nie miały comebacku od 2022 (nad czym ubolewam) - więc nie dziwne, że dziewczyna się trochę zmieniła, a sam koncept tego wydania jest bardzo letni i bardzo amerykański. K-popowe idolki zazwyczaj nie biegają z czarnymi kreskami na całym oku. A piosenka naprawdę bardzo wpada w ucho, aż szkoda, że ktoś w Starship przespał i nie została wydana pod koniec lipca czy na początku sierpnia, bo to letni hit. Body mniej, chociaż też, natomiast number one rockstar brzmi, jak piosenka prosto z młodzieżowych filmów Disneya.

JUNHEE - Umbrella

Minialbum The First Day & Night. Przyznaję singiel zapowiadający album – Supernova – zrobił na mnie średnie wrażenie, ale Umbrella to taka ładna piosenka i ma ciekawy, całkiem uroczy teledysk. A piosenki na minialbumie są bardzo miłe do słuchania.

Taemin - Veil

Jak bardzo można zepsuć promowanie czyjegoś nowego materiału? Tak bardzo, że nikt nie wie, że Taemin - prawdopodobnie najbardziej popularny za swoje solowe wydania członek Shinee, ale i oczywiście solista na swoich zasadach - wypuścił coś nowego. I ja śledzę mniej więcej jego poczynania, a o Veil dowiedziałam się jakiś tydzień przed pojawieniem się klipu. Sama piosenka mi się podoba - chociaż proszę państwa 2 minuty 53 sekundy to trochę niewiele. Natomiast klip. Wydaje mi się, że pisałam to już wcześniej, ale teledyski Taemina odkąd zmienił agencję wyglądają tak biednie, że to aż smutne. Mam nadzieję, że znajdzie inną, która będzie miała na niego budżet. 

TREASURE - EVERYTHING

Ta piosenka nie brzmi, jak Airplane, ale pierwszą rzeczą, o której pomyślałam, gdy zaczęłam oglądać klip Treasure była piosenka iKON z 2015 roku (ja wiem, że lotniskowe/tęskniące piosenki to nic odkrywczego). I to chyba też dlatego, że nowa piosenka TWS (Head Shoulders Knees Toes) trochę kojarzy mi się z ich (w znaczeniu iKON) utworami sprzed paru lat. Zresztą nowa piosenka LUN8 (Lost) też ma jakiś taki vibe k-popu sprzed 5 lat. 

CHEN - Arcadia

To jest pierwsza piosenka od bardzo, bardzo, bardzo dawna, gdy od pierwszych sekund miałam poczucie, że mi się spodoba, a potem nie zawiodła i już po 30 sekundach wiedziałam, że będę do niej wracała. I cały minialbum (5 piosenek) jest jednym z lepszych wydanych w tym roku.

A jak jesteśmy w temacie członków EXO, to wspomnę, bo wcześniej zapomniałam, że piosenka D.O.  Dumb wypuszczona w połowie miesiąca też mi się bardzo podoba. 

CHANYEOL - Zuruiyo

To nie jest nic nowego, mi często piosenki brzmią podobnie, ale trochę się zdziwiłam, gdy pomyślałam, że nowa piosenka Chanyeola przypomina mi piosenkę z gry Mystic Messenger (a one nawet nie są AŻ tak podobne). Oraz opening z więcej niż jednego anime. W każdym razie Zuruiyo podoba mi się bardziej niż ostatni koreański comeback Chanyeola.

PS Na blogu piszę o k-popie, ale poza tym we wrześniu słuchałam z jednej strony piosenek z chińskich dram (nie wiem, czy kiedyś o tym wspominałam, ale ścieżki dźwiękowe z cdram bardzo pomagają mi się skupić), a z drugiej - End of You w wykonaniu Poppy, Amy Lee i Courtney Laplante.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M