wtorek, 10 lipca 2018

Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi

Hello!
Kocham i uwielbiam kompilować posty, które już napisałam, tak aby wszystkie z danego tematu były razem i łatwo można było je znaleźć i do nich wrócić.  I gdy zastanawiałam się jak najlepiej podsumować trzy lata studiowania zarządzania instytucjami artystycznymi na Uniwersytecie Gdańskim uświadomiłam sobie, że przecież przez cały czas na bieżąco opisywałam moje wrażenia. Zebrałam więc wszystko, co do tej pory napisałam o ZIA i uzupełniłam o nowe komentarze z perspektywy czasu. 


Poza tym już dawno miałam usunąć podstronę o Marvel Cintematic Universe, ale pomyślałam, że po prostu zastąpię ją stroną o studiach. Mam nadzieję, że dalej będą pomocne osobom wybierającym się na ZIA, bo wielu potencjalnych studentów pisze czy to do mnie na facebooku bloga, czy to do moich znajomych, którzy w swoich prywatnych profilach zaznaczyli, co i gdzie studiują. 

1.
Po pierwszym miesiącu - "Piksele wielkie jak klocki Lego"
Po pierwszym semestrze - Kwiatki, perełki, ciekawostki
O jednych zajęciach z pierwszego semestru - Warsztat Aktorski
Drugi semestr zarządzania instytucjami artystycznymi - Największe odkrycie drugiego semestru: na studiach trzeba coś robić
Po pierwszym roku - Słów kilka o rozczarowaniu

2.
Pierwszy miesiąc drugiego roku ZIA - Sytuacja na drugim roku ZIArtu 

3.  
 
Jak widać rozczarowanie studiami rosło proporcjonalnie do długości tytułów wpisów ich dotyczących. A tak naprawdę pojawiło się po pierwszym miesiącu. Bo we wpisie po pierwszym tygodniu moich studiów napisałam, że je uwielbiam, ale było to pierwsze wrażenie. Gdy teraz sama to czytałam, byłam bardzo zaskoczona. Po pierwszym semestrze nie napisałam nawet podsumowania o zajęciach, tylko o ciekawostkach, aby powstrzymać się od wylewania jadu na studia i uczelnię. 
Nie pisałam też chyba nigdy o tym, że mój stan rozczarowania był naprawdę poważny, do tego stopnia, że prawie na siłę i tylko dlatego, że musiałam i chciałam sama sobie coś udowodnić, wsiadałam do autobusu, który przywoził mnie do Gdańska z domu. Naprawdę wracanie do Gdańska z domu na pierwszym roku było traumatycznym przeżyciem. 

We wpisie "Piksele wielkie jak klocki Lego" napisałam: "Niektóre osoby z mojego otoczenia martwiły się, że zacznę studiować coś co wydaje się dla mnie doskonałe, a okaże się, że wcale mi się nie podoba. Nie sprawdziło się, podoba mi się wszystko." Jednak ludzie mieli rację, jak coś wydaje się zbyt piękne żeby było prawdziwe, to pewnie nie jest. I po semestrze delikatnie mówiąc miałam ich dość. Ale je skończyłam. Prawdę powiedziawszy to niezbyt w to wierzę. I pewnie nawet jak już odbiorę dyplom to też nie będę. 
Wrócę jeszcze ma moment do pierwszego roku. Ważną rzeczą, która pozwoliła mi go przetrwać był blog. Dzięki temu, że trwał "Rok z anime" i musiałam przygotowywać wpisy w serii oraz inne, miałam co robić i nie myślałam, że moje studia obok zarządzania nawet nie stały i niczego się na nich nie nauczę. 

A na drugim roku zaczęłam studiować filologię polską i o nudzeniu się nie było mowy. Ani o myśleniu, że ZIArt nie jest zbyt ambitnymi studiami. Gdy zbierałam wpisy na dziś zauważyłam, że nawet nie napisałam o pierwszych wrażeniach na czwartym semestrze. Pokazuje to jak bardzo mnie one wtedy obchodziły. Po takiej ilości rozczarowań, niedociągnięć ze strony prowadzących, a także organizacji uczelni, dowiadywaniu się na 15 minut przed zajęciami, że się nie odbędą przez 3 kolejne tygodnie. Ogólnie niektóre kuriozalne sytuacje zasługiwałby na opisanie w oddzielnych wpisach, ale i tak mi trochę jednak głupio, że tak źle piszę o UG, a przecież na polskim nie jest tak źle. Chyba najbardziej krytyczny wpis to ten o tytule "ZIArt ZIArtem..." polecam zajrzeć, bo opisane zajęcia i sposób ich prowadzenia odpowiada mniej więcej temu, co przeżywaliśmy przez całe 3 lata. A nie chciałabym się tu za bardzo powtarzać. Ponadto z każdym semestrem coraz mniej nas to już zadziwiło i robiło na nas wrażenie, bo wiedzieliśmy, że nasze studia nie tyle są specyficzne, co ludzie, którzy je wymyślili nie do końca je przemyśleli, a ktoś inny nawymyślał najdłuższe możliwe nazwy dla zajęć i włożył w nasz plan, nie mówiąc prowadzącym o czym tak w sumie mają być.

Największy problem jest taki, że zarządzanie instytucjami artystycznymi to teatrologia bis (i nie, nie my to wymyśliliśmy, powtarzali nam to nasi prowadzący), a nie zarządzanie. I nie przekonują mnie argumenty typu: każda instytucja jest inna i ma swoją specyfikę (chociaż to prawda) w tłumaczeniu dlaczego mieliśmy tak mało zajęć z zarządzania. Tym bardziej im bardziej różne są instytucje, tym więcej zajęć mieć powinniśmy, bo na przykład o specyfice filharmonii dowiedzieliśmy się dokładnie nic, a o operze (konkretnie Bałtyckiej) znamy więcej plotek i wiemy, że raczej nie działa niż działa, to znaczy marszałek ma z nią problemy. 

Gdyby Uniwersytet Gdański zatrudnił mój rocznik Zarządzania Instytucjami Artystycznymi do ułożenia planu studiów (a i plan zajęć moglibyśmy ułożyć albo chociaż zrobić paniom planerkom/ z  sekretariatu kurs obsługi excela czy podobnego programu, bo to jak teraz wyglądają plany to trochę wstyd) to gwarantuję, że dostali by najlepszy i najpełniejszy pomysł na te studia, którego jestem pewna nikt z uczelni nie byłby w stanie wymyślić, bo tego nie przeżył. A naprawdę wystarczyłoby nas zapytać. Ale nikt tego nie robi, bo byliśmy rocznikiem, który najwięcej narzekał i nawet nie zaproszono nas na spotkanie z władzami kierunku, gdy takie z przedstawicielami studentów miało miejsce.

Ale jedna ważna rzecz: każdy rok ZIArtu bardzo się od siebie różni zaczynając od zajęć a kończąc na prowadzących. Więc dużo rzeczy, o których piszę konkretnie może odnosić się tylko do mojego rocznika, ale wiele rzeczy ogólnych niestety się nie zmienia i dalej zarządzanie na zarządzaniu to tylko ziart. 

Jeśli macie pytania to śmiało piszcie, bo odpowiadanie na nie to jedna z moich ulubionych rzeczy.
Zarówno o ZIA, filologię polską, Uniwersytet Gdański i jego biurokrację.
Pozdrawiam, M

4 komentarze:

  1. Nie jestem studentką i uczelniane realia są mi obce, ale od znajomych dużo się słyszy... Każda uczelnia, tak jak i każdy kierunek ma swoje plusy i minusy, ale o takich cyrkach jeszcze nie słyszałam! Cóż, nic dziwnego, że się rozczarowałaś... Do tego olewano Was tam konkretnie. Nie ma co.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cyrk to całkiem niezłe określenie na niektóre sytuacje na ZIA, doskonałe podsumowanie.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama studiuję filologię polską, ale dopiero skończyłam pierwszy rok. Właściwie nigdy nie czułam się olana, czy zlekceważona, ale mogę to sobie wyobrazić, bo mam wielu znajomych. Zresztą mój tata nie raz opowiadał historię swoich studiów, jak to siedzieli przed gabinetem jakiegoś wykładowcy po trzy godziny, bo nie chciał im wpisać zaliczenia, ostatecznie jedynie najwytrwalsi i cierpliwi uzyskali autograf i mogli odetchnąć. U mnie póki co takie sytuacje nie miały miejsca, choć przyznam, że niektórzy wykładowcy wyzwalali we mnie chęć mordu... No i miałam kilka zajęć, która nijak się miały do tego co mam robić w przyszłości, a jedynie zatruwano mi nimi tyłek...
    Co do Twojej historii... Cóż mogę powiedzieć. Często ludzi wymyślają kierunki, o których nie mają pojęcia albo uczelnia zwyczajnie nie jest na to gotowa. To tak jakby otworzyć kierunek informatyczny i nie mieć komputerów...
    Pozdrawiam cieplutko! ♥

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3