poniedziałek, 22 października 2018

Daily Blog - Życie codzienne studentki filologii polskiej - poniedziałek

Hello!
Jeśli przypadkiem spodziewaliście się dzisiaj czegoś sensacyjnego to muszę Was zawieść. Poniedziałek jest moim najnudniejszym dniem na uczelni. A dziś był wręcz nudny podwójnie.


Normalnie zajęcia zaczynam o 11.30, ale ponieważ chcemy skończyć je szybciej, a pani profesor miała czas to odbyły się dwa bloki zajęć i pierwszy zaczynał się o 9.45. Co oznacza, że z akademika, aby dojechać na czas muszę wyjść około 8.42, bo tramwaj jest 8.52. A ten nie dojeżdża nawet na sam uniwersytet, tylko trzeba się przespacerować. Względnie przejść na przystanek obok i jeden podjechać. Wolę chodzić. Ponad to w zeszłym tygodniu zmieniono rozkłady jazdy tramwajów i podobają mi się one ogólnie dużo mniej niż poprzednie. 

A jakież to zajęcia dziś miałam? Organizację wydawnictw. Marketing i reklamę książki. I niestety choć tematy bardzo interesujące to praktyczne. A przez 3 lata poprzednich studiów nauczyłam się przynajmniej tyle, że z takich przedmiotów powinny być ćwiczenia, a nie wykłady. Poza tym wykłady na auli mają jeszcze jakąś moc autorytetu. Natomiast wykłady w sali z prezentacją multimedialną - niekoniecznie. Przy czym na pierwszej godzinie prezentację miała doktorantka, notabene bardzo szczera osoba, ostrzegająca nas, że z pracą krucho, i zostaliśmy wypuszczeni po jakiejś połowie zajęć. I zamiast zacząć następne powiedzmy za te 15 minut, zaczęliśmy je zgodnie z rozkładem godzin. Ale przynajmniej był czas, aby pójść do BUGu (Biblioteki Uniwersytetu Gdańskiego - gdyby ktoś miał wątpliwości).

Po czym zaczęliśmy drugą godzinę - skupioną na marketingu. I nie chcę się przechwalać ani nic, ale podstawowe pojęcia z tego zakresu przerabiałam w życiu jakieś 4 czy 5 razy, a wszyscy i tak korzystają z Kotlera. W każdym razie naprawdę ciężko wyło mi wykrzesać z siebie entuzjazm. I nie wiem, jak z pogodą w innych częściach Polski, ale w Gdańsku było szaro i padało. Było absolutnie nijak i udzielało się to nastrojowi na zajęciach. Skończyliśmy je przed 13, a gdy rozmawiałam z koleżankami stwierdziłam, że czuję się jakby była 18. Niedobrze.

Do akademika wróciłam koło 14, bo po drodze zachodziłam jeszcze po zakupy. Ostatnio ani trochę nie mam pomysłów na planowanie jedzenia na więcej niż 1-2 dni w przód, co kończy się dość częstymi wizytami w sklepach spożywczych. Po powrocie zjadłam i obczajałam wiadomości. A że wszędzie tylko wybory to sprawdzałam nowe teledyski. I nawet było co. I nawet wrzuciłam to na Facebook bloga. 
A później włączyłam ich nową płytę na Spotify (jaka ja byłam głupia, że zaczęłam z niego korzystać dopiero jakoś w wakacje, kocham Spotify bardziej niż Netflixa) i zaczęłam przeglądać rzeczy, które mam do zrobienia na resztę tygodnia. Sprawdziłam i zrobiłam mini notatki do prezentacji na literaturę powszechną, ale jeszcze nad nią pracujemy, zrobiłam plan zajęć na przyszły tydzień (i właśnie mi się przypomniało, że powinnam na niego wpisać już artykuły na kolejną teorię literatury), zaczęłam czytać artykuł na jutrzejsze zajęcia. Prowadząca wczoraj (to znaczy w niedzielę) zmieniała nam zakres materiały na jutrzejsze zajęcia. I mogę się tylko cieszyć, że z dwóch, które były do opracowania, jako pierwszy zrobiłam krótszy, bo inaczej sporo mojej pracy poszłoby trochę na marne. Chociaż i jeden, i drugi, i trzeci obowiązują nas do egzaminu. 

A potem przyszła godzina 17, wypadałoby coś zjeść. Więc do późnego obiadu/wczesnej kolacji włączyłam sobie odcinek dramy, ale mam kryzys, bo już niewiele mi zostało do zakończenia, a ona jednocześnie robi się coraz bardziej niedorzeczna (na jeden z najsłabszych wątków romantycznych, jakie widziałam), ale ponieważ już niedaleko do końca intryga się zaczyna rozwiązywać. Problem jest jeszcze jeden, odcinek dramy to około godziny i pół wyjęte z życia. 

Plus w trakcie oglądania przypomniało mi się, że mam awizo i na poczcie czeka na mnie teczka z notatkami z poetyki, bo niektóre teksty na teorię literatury się powtarzają. Oczywiście wiedziałam o tym wcześniej, ale nie zabrałam teczki, bo nie. Więc po nią pobiegłam i gdy wróciłam była 19.10 więc trzeba było zabrać się za pisanie wpisu. Które zakończyłam o 19.58 jeszcze zdjęcie i można publikować. Ale to nie znaczy, że mój dzień się kończy. Koleżanki piszą w sprawie prezentacji, a tekst na teorię literatury też jeszcze nie skończony, więc czeka mnie upojny wieczór z Ingardenem. 

Do jutra, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3